Quantcast
Channel: Buduar Porcelany
Viewing all 105 articles
Browse latest View live

Victorian Christmas walk / wełniana pelerynka

$
0
0

O uszyciu peleryny myślałam już podczas mojej wizyty w Haworth dwa lata temu. Wtedy wykombinowałam coś na szybko, bo w głównej mierze skupiłam się na sukience. Potem zawsze przekładałam uszycie porządnej peleryny na później, aż do teraz. Taka pelerynka jest właściwie uniwersalna. Noszono ją i w latach 1780., i w 1840., 1850., 1860 (choć oczywiście różniły się krojem i wykonaniem zależnie od epoki). Nie jestem tylko pewna, czy w empirze była w modzie, nie mniej jednak na pewno się przyda w ostre mrozy jako dodatkowa, ciepła narzutka na pelisę. Moja jest wykonana z dwóch warstw wełny, w większości szyta ręcznie i ozdobiona czerwoną kokardą na kapturze.


"Część miasta, w której leżało Crampton, stanowiła dla robotników główną trasę w drodze z i do pracy. W bocznych uliczkach kryło się wiele zakładów, z których dwa albo i trzy razy dziennie wylewały się tłumy kobiet i mężczyzn. Dopóki nie poznała pór ich wejść i wyjść z fabryki, co rusz niefortunnie na nich wpadała.
(...)
Dziewczęta bez skrępowania, aczkolwiek bynajmniej nie wrogo komentowały jej ubiór, a nawet dotykały sukienki lub szala, chcąc sprawdzić, jaki to materiał; mało tego, zdarzyło się raz czy dwa, że spytały ją o fragment garderoby, który szczególnie wpadł im w oko.
(...)
I tak zaglądała do rzeźników oraz sklepów z towarami spożywczymi w poszukiwaniu owej prawdziwej perły i wraz z upływem kolejnego tygodnia jej oczekiwania i nadzieje malały, bowiem ze świecą było szukać w mieście fabrycznym kogoś, kto nie wolałby pracować w przędzalni, która zapewniała większą niezależność i lepsze zarobki."



Elizabeth Gaskell, Północ Południe (1854), tł. M. Moltzan-Małkowska






ENGLISH: I always wanted to have a warm, woolen cape to hide myself from freezing, winter cold. In Poland winter can be very hard, so this time I prepared well and made this cape. Although the pattern is 18th century based (I always draft patterns myself, having watched an original items and other original / books patterns before), I think it may do well in 1840s, 1850s and 1860s either. as the capes are quite similar in general. The one you can see in the photos is two coats of wool - the black one and plaid - same as the gown. I also made a red bow to decorate the hood but it isn`t well visible.
The quotation put in the post is a part of Elisabeth Gaskell`s North and South - the moment when Margaret searches a new estate for her family in Milton. I really love the book, especially because I live in similar place to Milton, as you can see on the photos ;)



✄ Co uszyłam w 2016 ✄

$
0
0

Niespecjalnie lubię różne podsumowania i postanowienia noworoczne, ale tutaj chyba warto takie dodać, bo generalnie raczej mało piszę o samym szyciu, tworzeniu akcesoriów i całej reszcie tego, co dzieje się na zapleczu Buduaru, gdy przygotowuję się do kolejnych rekonstrukcji. Przełom grudnia i stycznia to chyba dobry czas, by taki post tu dodać i zebrać razem to, co uszyłam i zrobiłam przez minione 12 miesięcy.

STYCZEŃ:
kraciasta krynolina 1850./60.
suknia balowa 1800.

LUTY:
neseser (post o nim będzie następny, chyba z rok po powstaniu D: )

MARZEC:
robe a l`Anglaise 1780.

KWIECIEŃ:
suknia w typie sheer 1850./60. ze stanikiem dziennym i wieczorowym

MAJ:
aksamitny stanik wieczorowy z sutaszowym haftem 1810.
medalion sentymentalny z warkoczem z sierści mojego kota (lol, serio, jest na instagramie)

CZERWIEC:
lniana, obozowa sukniadzienna 1810.
kapelusz słomkowy - budka z koronkowym welonem 1800./1810.
wzorowana na oryginalnej miniatura z księciem Poniatowskim (do dziś nie noszona, czeka na swój wielki dzień)
czarna, przejrzysta suknia w stylu gotyckim
czarny spencer w stylu gotyckim
naszyjnik w stylu gotyckim

PAŹDZIERNIK:
szmizetka z rękawami 1810.
wełniana, dzienna suknia w typie militarnym 1810.
wełniany spencer w typie militarnym z haftem sutaszem (ten haft jest do dopracowania, robiłam go jadąc na rekonstrukcję w samochodzie w zapadającym zmierzchu) 1810.
damskie czako 1810.

LISTOPAD:
wełniana suknia dzienna 1840.

GRUDZIEŃ:
perłowy naszyjnik (część większego projektu, więc go nie pokazuję)
kapelusz a la casque 1800./1810.
suknia wzorowana na rycinie z Costume Parisien An 8, nr 246 1800.
wełniana pelerynka

Oprócz tego:
♡ czytałam dziewiętnastowieczną prasę, listy i ówczesne poradniki, przeglądałam modowe ryciny
♡ wzięłam udział w kursie tańca z jednym z najbardziej znanych na świecie metrów
♡ bardzo ulepszyłam swój warsztat fryzur historycznych
♡ zaczęłam szyć moje stroje ręcznie i planować czas potrzebny na ich zdobienie
♡ często gotowałam i jadłam dziewiętnastowieczne potrawy
♡ udało mi się stworzyć i używać kilka dziewiętnastowiecznych kosmetyków (jeszcze nie pisałam o nich na blogu)
♡ powiększyłam moją kolekcję szpeju potrzebnego na rekonstrukcjach (zerkajcie sobie na instagrama, tam często wrzucam łupy! ;) )

Na razie to wszystko - jak widać nie spieszę się. Wolę dokładniej i bardziej przemyślanie tworzyć moje tzw. sylwetki i wolno budować szafę na każdą epokę, niż produkować losowe sukienki. Choć z drugiej strony trafiają się i takie fanaberie - robe a l`Anglaise jest jedną z nich ;) 
Wkrótce blog przejdzie też małą przemianę, ale na razie nic nie mogę obiecać na 100% bo wszystko zależy od ilości czasu, który będę mogła na to przeznaczyć. 

✄ ✄✄

ENGLISH:The post sums up all garments and accessories I made during past 12 months. In the first part you have some direct links to photos to watch them. The second part of the post is quick resume of my 'historical education' (reading 19th century newspapers, letters and guidebooks, a lessons with historical dance master, improving my skills in 19th century hairdressing, planning time for hand sewing and decorating clothes, historical cooking and eating :D creating original cosmetics after 19th cent. recipes and using them, collecting antique, 'everyday life' things for reenactments - necessary stuff if you want to travel in time ;)

Kaseta z błyskotkami / o moim neseserze

$
0
0
Czesanie na Deltuvie w lipcu, fot. Ukmerges Tvic
Zrobiłam go właściwie prawie rok temu, bo w lutym i post o nim jest chyba najbardziej przekładanym na później postem w historii istnienia tego bloga :D Ale za to mogę teraz przynajmniej z czystym sumieniem powiedzieć, że neseser sprawdził się w akcji, i to w różnych warunkach!
 
--> O neseserach ogólnie pisałam tutaj, także jeśli jesteście ciekawi, zapraszam do posta :)

Mój zrobiłam z drewnianego, zbijanego pudełka zamykanego na małe złote (w kolorze) zawiasy. Zdecydowałam się na barwy biało-złote właśnie ze względu na te zawiasy, no i na to, że jednak nie jestem profesjonalna, nie znam się w ogóle na inkrustowaniu i innych rzemiosłach tego typu. Biel jest w sumie uniwersalna i wybierając ją wraz ze skromnym zdobieniem, mogłam mieć pewność, że uniknę kiczu. Malowałam go w sumie kilka dni (każda warstwa musiała dobrze wyschnąć) farbami do decoupage`u i przezroczystym werniksem. Ich skład nie jest historyczny, ale to moje pierwsze takie pudełko i pierwsze malowanie w ogóle, dlatego wolałam skorzystać z gotowych farbek. 


Wnętrze mojego nesesera jest modułowe, czyli w zależności od potrzeb mogę wymieniać jego szufladki i puzderka. Wyjmowane szufladki zrobiłam (tak samo, malując drewno) dwie - jedną wąską, a drugą szerszą. Do tej wąskiej pasuje widoczna na zdjęciach, współczesna paleta cieni. Podobne rozwiązania przechowywania farbek w kostkach stosowali dziewiętnastowieczni malarze w podróżnych pulpitach (np. w tym). Z cieniami nie wygląda to źle, choć jest jeszcze do dopracowania, bo na rekonstrukcjach okazało się, że jednak poręczniejsza jest dla mnie mała, zamykana paleta, którą zazwyczaj wożę ze sobą na współczesne wyjazdy.


Pędzle do makijażu, chusteczki do poprawek i małe lusterko trzymam w etui szytym na wzór dziewiętnastowiecznych portfeli i przyborników do szycia. Na małe kosmetyki, których nie da się przełożyć do lepszych opakowań uszyłam mały mieszek. Taki sam duży mam na kosmetyki kąpielowe. To zawsze lepiej wygląda, gdy idę przez historyczny obóz z takim workiem i lnianym ręcznikiem, niż ze współczesną kosmetyczką. Na podkład do twarzy i inne przekładalne kosmetyki przygotowałam zestaw szklanych słoiczków opatrzonych przedrukiem oryginalnej etykietki z apteki w Brassac (która już nie istnieje, sprawdzałam ;) ).

Na biżuterię mam dwa małe, ośmiokątne puzderka kupione na targu staroci na Kole. Są szklane, więc dobrze widzę, co jest w środku i nie mam problemu z gubiącą się biżuterią ;) Szpilki do włosów trzymam w pudełku z oryginalnego, dziewiętnastowiecznego nesesera (kupiłam również na Kole), które pierwotnie było pudełkiem na... mydło! :D


W skład nesesera wchodzą także dwa lustra - jedno w otwierane wieko pudełka wprawił mi szklarz (przez nie cały neseser jest dość ciężki D: ), a drugie kupiłam przez internet. Jest stare, i choć nie łudzę się, że dziewiętnastowieczne, to dobrze takie udaje. W zestawie była też szczotka, ale przyszła z czyimiś siwymi włosami D: i było to takie straszne, że do dziś jej nie ruszyłam xD (co ciekawe, Bella kupiła sobie bardzo podobny zestaw i też miała tę historię z czyimiś włosami. Ble!). Aby lustro nie potłukło się w podróży uszyłam mu płaską poduszkę z kieszonką, w którą je wkładam. Poduszka położona na wierzch wszystkich pudełek i szufladek sprawia, że w podróży nic się nie przesuwa i nie obija.


Ogólnie, po kilku wyjazdach z tym pudełkiem wiem, że zrobienie go było genialnym wprost pomysłem. Nie mam problemu, żeby samodzielnie zasznurować się w gorset, bo duże lustro, nawet w namiocie, dobrze daje mi wgląd w gmatwaninę sznurków na moich plecach. Nie muszę się też kryć z robieniem makijażu i czesaniem, bo wszystko wygląda odpowiednio i jak należy - nie ma plastiku na wierzchu, ani szczególnego bałaganu. Poza tym wreszcie biżuteria i dodatki mają swoje miejsce i nie latają luzem w foliowych torebkach po walizce. Oczywiście nie jest to jego ostateczna wersja, bo wciąż mam sporo współczesnych mroków i mroczków do eliminowania, będę więc go jeszcze uzupełniać, a nowościami podzielę się oczywiście na insta ;)


ENGLISH: The post is about the necessaire box I made in February and which I have been using the whole reenacting season. It is made of wood, painted by me with white and gold varnishes. It contains two "drawers" (wooden, painted the same way), two glass jewellery boxes & hair pins box, that was original a soap box (all bought at the flea market), old hand mirror with cushion I made so it won`t crush during journey and a historical pattern pocketbook for makeup brushes. All problematic cosmetics like concealer or mascara have a place in tiny sack. For eyeshadows I organized a pallette that make them look similar to watercolor paints from 19th century paint box and for replacable cosmetics like foundation I made some tiny glass jars with reprint of original label from 19th cent. pharmacy in Brassac on top. I am glad with the result as it hepls me to get ready in the morning at the historical camp. I don`t need to hide with all the plastic stuff and I can also put my corset on my own, because the huge mirror lets me see all the rope mess in the back ;) It is not it`s final form, though. I will probably remake it, by buying some new elements etc. Whatever I do, I will show it to you on my instagram, so stay tuned! :)

Mroźny odwrót spod Moskwy, 1812

$
0
0
fot. Loreta Baliukyniene

Zimą 1812 roku świat pokrywała gruba warstwa zimnego, mokrego śniegu. Ciężka, podobnie jak odwrót zmarnowanego wojska spod Moskwy.
Po długiej, całonocnej podróży w końcu stanęliśmy przed bramą wjazdową do małej, litewskiej wioski. Kilkanaście krytych strzechą chat, schowanych wśród malowniczych wzniesień, pokrytych szadzią lasów i zamarzniętych jezior wydawało się doskonałą kryjówką dla naszego pułku. Trochę błądziliśmy po wiejskich ścieżkach, zanim znaleźliśmy otwarty i przyjazny dom, a w nim - niezwykle gościnnych przyjaciół z Litwy.


Zajęliśmy przytulny pokój na piętrze i jak tylko zdążyłam zmienić suknię (zdecydowałam się na wełnianą szarą z białą szmizetką) i ułożyć włosy (tym razem było to mniej popularne od loczków, ale również modne w 1810. upięcie z warkoczy) zaproszono nas na dół. Tam czekał już stół zastawiony litewskimi pysznościami, które co tu ukrywać, uwielbiam! Tak cudowne chleby różniaste (najlepszy był czarny, miękki, jak ciasto, tylko mniej słodki), pyszne, dojrzewające mięsiwa i oszronione kiełbasy, sery i przede wszystkim suszona ryba tak twarda, że jak się nią uderzy o stół, to prędzej ten stół pęknie, niż z rybką coś się stanie, a do tego pachnąca trochę jeziorem, trochę morzem, trochę jakąś pradawną tajemnicą... No takie pyszności są tylko tam! Żałowałam tylko, że nie wzięłam robótki - miałabym czymś zajęte ręce i nie mogłabym cały czas podjadać.


Zanim za oknem pojawił się zmierzch, zaczęły zjeżdżać się kolejne pułki. Wkrótce w domu zaroiło się od żołnierzy. Powitaniom nie było końca. Szybko opróżniały się kolejne butelki okowity i innych trunków, pewien młody żołnierz czytał wspomnienia starego wojaka z innych kampanii i pięknie recytował strofy (w sumie to niezwykłe, jak w XIX wieku poezja jest żywa i piękna, nie to, co w naszych czasach). Z pokoju dał się jeszcze słyszeć gromki śpiew, gdy wchodziłam po schodach na piętro, by już położyć się spać. Po drodze natrafiłam jeszcze na brawurową akcję ratowania pewnego młodego żołnierza, której przez współczucie tu nie opiszę ;)

fot. Loreta Baliukyniene
Właściwie spałam lepiej i dłużej, niż w XXI wieku. Bladym świtem zerwałam się, słysząc przez uchylone okno pohukiwanie ptaków gdzieś daleko. Najwyższy czas rozwinąć loki i ubrać się zanim wojsko wstanie i dowództwo zarządzi wymarsz. Gdy zeszłam na dół na śniadanie, okazało się, że stół został posprzątany, a za ten bohaterski czyn odpowiadali znajomi żołnierze, którzy przyjechali późno w nocy, dołączyli do zabawy i właściwie prawie nie położyli się spać. Bojowy harcap jednego z nich to moje dzieło - skoro nie wzięłam robótki, zajęłam się czym innym ;) Tego poranka, przy herbacie pomagałam też robić patrony - ładunki do karabinów i właściwie tak minął mi czas do wymarszu. 

fot. Loreta Baliukyniene

Miałam na sobie 8 grubych, w większości wełnianych warstw ubrań, przez co wyglądałam i czułam się trochę jak bałwan, ale za to było mi zupełnie ciepło, gdy skradałam się krok w krok za oddziałem. Trzeba było patrolować teren i zabezpieczyć go przed ewentualną napaścią wrogich wojsk. Woltyżerowie biegali od zagrody, do zagrody, czając się na wroga i strzelając bez rozkazu, kilku z nich zostało wziętych do niewoli, ale już zbliżył się nasz oddział i linia przeciw linii ostrzeliwali się na polnej ścieżce między krytymi grubą strzechą chatami. Oddaliłam się nieco i skręciłam w stronę zamarzniętego młyna... a może to była wiejska kapliczka? Po drodze ostrożnie ominęłam przykryte śniegiem jezioro i zagrodę, w której, jak się okazało były piękne konie! Nieco dalej, w budynku stajni grzały się owce. Postanowiłam nie niepokoić gospodarza, wiedząc, że pewnie i tak wkrótce zawita tu wojsko po zaopatrzenie. 

Wróciłam do oddalającego się w stronę miasteczka oddziału. Żołnierze ścigali wycofujących się Rosjan i na rynku doszło do ostatecznego starcia. Armaty grzmiały przy wtórze karabinów. Ich głosy niosły się daleko, daleko echem wśród okolicznych wzniesień i lasów. Walka wręcz zakończyła starcie i na ulice wyszli cywile. W tłumie wyhaczyłam przyjaciela, który pozwolił mi postrzelać jeszcze ze swojego karabinu. Gdy zabrakło wrogów, inni żołnierze zajęli się rozstrzeliwaniem stojących na rynku bałwanów. 

fot. Loreta Baliukyniene
fot. Loreta Baliukyniene
BANG! / fot. Loreta Baliukyniene
Po wygranej bitwie, pewni bezpieczeństwa naszych oddziałów wróciliśmy do goszczącego nas domu. Przed gankiem, na ziemi odgarniętej ze śniegu rozpalono ogniska, a na nich warzyły się kartofle i kapusta z mięsem. Za namową żołnierza przysunęłam się do nich i poczęstowałam się. Tak posilona wróciłam znów na do miasteczka na rynek. Okazało się, że mimo niedawnej bitwy jest tam otwarty warsztat bursztynnika. Zawsze z chęcią oglądam błyskotki, tym chętniej, jeśli jeszcze mogę posłuchać o tym, jak są robione. Część była wykonana z bursztynu, a część z kości słoniowej. Moją uwagę zwrócił mały pierścionek z nanizanych maleńkich bursztynów. Wręczając mi go, rzemieślnik przyjrzał się mi dokładnie i wypowiedział dobre życzenie, które wzięłam ze sobą.

Selfiak w dziewiętnastowiecznym lustrze podczas biżu szopin... yyy sprawunków ;)
fot. Loreta Baliukyniene
 Tymczasem nad ogniskiem rozpalonym na ganku naszego domu obracał się już baran w przyprawach, pilnowany skrzętnie przez furierów. Przez okna widać było mnóstwo postaci, a na zewnątrz wciąż kręciło się kilku żołnierzy, robiąc porządki z karabinami i amunicją. Jeden z nich znów pozwolił mi postrzelać ze swojej broni. Bardzo lubię ten rodzaj rozrywki, dla panny podążającej za wojskiem strzelanie jest przydatną umiejętnością, a w czasach pokoju przydaje się oczywiście na polowaniach. Strzeliłam dwa razy, a za trzecim zdarzyło się coś niespodziewanego. Być może proch był z innego przydziału, więc mocniejszy. A może było go tym razem nieco więcej, w każdym razie podczas wystrzału karabin szarpnął do tyłu ze cztery razy mocniej niż zazwyczaj, obrócił całą moją postać w prawo, odrzucił moją prawą rękę i wylądował daleko na ziemi. Z karabinem chyba nic się nie stało, z moją ręką było trochę gorzej - bolała bardzo, no i nie mogłam nią ruszać. Oto panna Marta została ranna w epoce napoleońskiej!

fot. Loreta Baliukyniene
fot. Loreta Baliukyniene

fot. Loreta Baliukyniene
Nie było wśród nas medyka, więc musiałam radzić sobie sama. Postanowiłam, że muszę zobaczyć, co się stało. Zdjęcie obcisłych rękawów mojej szarej sukni było czymś, czego w tej chwili pragnęłam najbardziej. Z resztą, zmierzch zapadał, a i tak miałam zmienić suknię na wieczór. Wdrapałam się po schodach i weszłam do pokoju. W środku żołnierze odpoczywali, ktoś wyciągnął karty i kości, ktoś głośno żartował. Odpięłam suknię i zdjęłam jej górę z rękawami. Po zdarzeniu z karabinem nie było śladu, choć ruch ręki był nadal mocno ograniczony. Ciepło pokoju i miły gwar sprawiły, że położyłam się. Ramię ułożyłam tak, aby odczuwać je jak najmniej i miałam nadzieję, że jak się obudzę, zobaczę sporego siniaka. Siniaki są znane, poczciwe i niegroźne, czekałam więc aż się pojawi, nasłuchując wesołych rozmów z głębi pokoju. Dowódca pułku nakrył mnie ciepłym, wełnianym płaszczem i zasnęłam na chwilę.

fot. Loreta Baliukyniene
Obudziła mnie ogólna radość z powodu powrotu żołnierzy wysłanych po furaż. Co prawda nie było mojego oczekiwanego siniaka, ale ręka miała się lepiej i nieco odzyskała ruchomość. (Jeśli jesteście ciekawi, jak skończyła się ta historia, to tak, wymarzony siniak w końcu jest, a ręka prawie całkiem odzyskała ruchomość, także jutro idę na fitness i ćwiczę z ciężarami #girlpower ) Zmieniłam suknię na wieczorową. Wybrałam tę białą z trenem i aksamitnym stanikiem wieczorowym. Potem cały czas żałowałam tego wyboru, bo musiałam ciągle uważać, aby się nie ubrudziła, a tren nie został przydepnięty. Treny są ogólnie mało praktyczne, nie polecam ;) Uczesałam włosy od nowa, wpinając w nie diadem. Tak przygotowana zeszłam po schodach na dół, a tam... powitały mnie owacje! No tak, niepozorna panna Marta w wieczorowej sukni wzbudziła żywe zainteresowanie! Tym razem biesiada okazała się głośniejsza, niż ta poprzedniego dnia. Prawie niemożliwym stało się przeprowadzenie przygotowanych przez gospodarzy gier. Po jakimś czasie wycofałam się do drugiego pokoju, w którym wydawało się spokojniej. Długi, zimowy wieczór szybko zamienił się w noc i trzeba było położyć się spać. A choć Litwini są niezwykle gościnni i najchętniej nie opuszczalibyśmy wioski co najmniej przez tydzień, trzeba się było zbierać, maszerując dalej wśród śniegu, w stronę Księstwa...



ENGLISH:Soon here or I will make the whole post again in english - depends on time :)

Tomorrow does not exist! / the Duchy of Warsaw`s Lancers` party hard

$
0
0

Zmrożony śnieg trzaskał pod butami, gdy w małym, nadwiślańskim lasku szukałam przejścia do XIX wieku ukrytego za wrotami warowni. Było ciemno, a chłodna, styczniowa noc obiecywała długą zabawę w karczmie przy trunkach i trzaskającym wesoło ogniu.

The snow creaked upon my feet when I searched intensively for a gate to 19th century hidden in the woods. It was cold outside and frozen, January night was a promise of a warm and cheerful evening by the fireplace with my napoleonic era lancers friends.



Jak tylko weszłam do środka, powitały mnie liczne znajome twarze. Zdążyłam zawrzeć też kilka nowych znajomości, zanim bal oficjalnie się rozpoczął. Wkrótce wniesiono szampana i ostrygi i już, już po chwili pierwsze pary ustawiły się do poloneza... którego tańczyłam aż dwa razy, bo ułani chętnie prosili do tańca.

As I entered the fort, I saw many of my friends there. I also managed to make some new connections before the ball opened. The champagne and oysters were served and after a while polonaise started to form in the middle of the inn. I had a pleasure of dancing it twice as lancers were very eager to dance.


Po takim początku gospodarz zaprosił wszystkich do stołów, które uginały się od historycznego jadła. W świetle świec ogrzewały się i pachniały różne niezwykłe specjały: w przykrytej wazie parujący rosół z cytryną i ryżem, na srebrnych paterach sery, owoce morza, ryby i pieczona kiełbasa w towarzystwie owoców i bakalii, owoce zatopione w galarecie jak w kolorowym szkle, jagnię nadziewane kurczętami z grzybkami i knedlami ze śliwkami (serio, tak się da i jest pysznie! Nigdy nie przypuszczałam, że cięższe, mięsne dania mogą być tak dobre z owocami!). Jednocześnie ułani chętnie częstowali różnymi, przeróżnymi trunkami mocniejszymi i słabszymi i ani się obejrzałam, a dookoła mojej zastawy stał już wianuszek kieliszków z różnobarwną zawartością, na której planowałam, niczym powieściowy diuk des Esseintes, wygrywać alkoholowe symfonie.

After a dance we had a pleasure to rest a while before household brought delicious, 19th century food. The cook followed original receipts and ways of serving so we could taste many surprisingly good flavours, as: broth served with rice and lemon slices, many kinds of cheese, seafood and baked sausage with sweet fruit, delicate salad and delicacies, fresh friut inside the glossy jelly, lamb filled with chicken served with mushroom, beetroot and sweet dumplings with plums inside. During the dinner we could also try many kinds of alcohol so it wasn`t even a wink and I found myself beset by a little alco army.





Mimo ciepłej sukni z grubego aksamitu (szyłam ją ręcznie chyba ze dwa tygodnie! Biżuteria z mosiądzu i jadeitu to też moja robota ;) ) chłód szybko opadł na ramiona, podeszłam więc ogrzać się do ognia, gdzie nagle z jednego z niepozornych worków wyskoczyły... kury! Ułani znani są z fantazji, słyszałam też opowieści o przemycaniu kur pod rogatymi czapami, ale nigdy nie spodziewałabym się ich na żywo na balu! Słodkie, biegające kurki zostały wkrótce schwytane i przekazane gospodyni balu, a pułkowa kapela zabrała się żywo do grania.

Although my gown was thick enough for the weather (handsewn velvet, jade & brass jewellery is also made by me) it seemed to get chilly so I moved to the fireplace to get warm and noticed some tiny creatures jumping out of the sack. The chicken! And another one! And another! I read some original stories about the lancers hiding chickens in their shakos but didn`t even expect they bring them alive to the ball! How extraordinary! How sweet!


fot. M. Drzewiecki

Nie musiałam długo czekać. Gdy karczmę wypełniły skoczne oberki, zostałam porwana do tańca przez podoficerów i wirowałam długie minuty w blasku ognia do żywej, szybkiej muzyki. Cała karczma rozmyła się w migoczące barwy i dźwięki, gdy jak kometa niesiona tańcem przemierzałam jej przestrzeń. Utkwiłam wzrok w zmieniających się, złotych epoletach na ramionach wokół mnie i pozwoliłam tak nieść się muzyce przez noc.

Before the midnight regimental band started to play the joyous 19th century traditional music and soon all the guests found themselves dancing madly. Happy of not having a train in my gown, I had to be careful - it is so easy to loose control in the spin and fall to each other! - so I focused my eyes on those shiny, golden epaulettes changing quikly as I changed my dance partner.



Po chwili wszystko ustało, żołnierz ukłonił się i odprowadził mnie do ogniska, gdzie na ławie i skórach baranich mogłam odpocząć i upiąć uwolnione w tańcu loki. W tym samym czasie podeszło do mnie dwóch ułanów (którzy na wyścigi rezerwowali u mnie tańce) niezadowolonych, że oto tańczyłam z jednym z nich, a nie z drugim. Zażartowałam coś o pojedynku i moment później rzucono białą rękawiczkę. Ktoś przyniósł szable i pistolety, odszukano sekundantów i... już miałam iść po płaszcz, żeby przyglądać się pojedynkowi na zewnątrz, gdy nagle rozbrzmiała muzyka i znów zostałam porwana do tańca!

After first set of dances I had to take some rest by the fire to put my released curls in their previous place. Just a while after two lancers came to me arguing about amount of whirls I danced with each of them. An idea of asking for a duel seemed to be a clever joke... until they started to challenge! Someone brought them sabers and as I started searching for my pelisse to follow them outside, someone grabbed me to a dance and again an inn started to swirl insanely around.



Wzniesiono toasty za księcia Poniatowskiego i Księstwo Warszawskie, a zwycięzca pojedynku triumfalnie spalił rękawiczki w ogniu. Noc przechyliła się ku następnemu dniu, a zabawa wydawała się nie mieć końca. Młody, niedoświadczony ułan porwał gospodarzowi z kuchni granaty i wetknął mnie i mojemu rozmówcy cząstki owoców, niwecząc tym samym słodki deser na zakończenie wieczoru i narażając się gospodarzowi karczmy. Tymczasem jego pojedynkowy adwersarz, decydując się (po kilku mocniejszych trunkach) na przebycie drogi na drugą stronę stołu przez ten stół niefortunnie zahaczył ostrogą o obrus. Wolałam zasłonić oczy i tylko huk tłuczonego szkła, srebrnych tac i kandelabrów spadających na podłogę dał mi wyobrażenie o tym, co się stało. 

So we drunk toasts for prince Poniatowski and Duchy of Warsaw, the winner of the duel burnt his gloves in an act of wildness and the night started to become a day. A young lancer stole some pomegranate from the kitchen and gave parts of it to the guests, devastating the concept of a dessert. One of the duelists realising his brillant idea of walking to the opposite side of the table by walking through it hooked his spur in the cloth and (yup, that`s `tomorrow does not exist` part ;) ) I just closed my eyes hearing this incredible noise of plates, glasses, dishes and chandeliers falling apart.


fot. M. Drzewiecki
Wieczór zdecydowanie miał się ku końcowi, goście powoli zaczynali rozjeżdżać się do domów. Przemiły wachmistrz, wbrew moim nieśmiałym protestom zorganizował mi podróż do domu i tak, po 5 rano zdjęłam diadem i ułożyłam się na poduszkach, wiedząc już, że wstający właśnie dzień będzie krótki i raczej senny.

So it was over. Guests started to leave as the pale, morning hours approached. Amiable sergeant, don`t even minding my shy protests organised a transport for me and so I left this cheerful,  glistening inn just to change 19th century for the 21st and my ballgown and tiara into nightdress.


Wiktoriańskie sposoby dbania o włosy

$
0
0

 Często wiele osób pyta mnie o różne fryzury historyczne, o to, jak trzymają się moje loczki i jak jestem w stanie utrzymać na co dzień tak długie włosy. Pomyślałam więc, że przyda się post zbiorczy o tym, jak dbać o włosy, używając w miarę historycznych metod. Mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam :)

P R O F I L   W Ł O S Ó W

Każda pielęgnacja zależy od tego, czego wymagają nasze naturalne włosy i jakie są. Idealne do historycznych fryzur są włosy naturalnie kręcone / falowane, o naturalnym kolorze (lub zafarbowane na kolor występujący w naturze), długie i puszyste. Wtedy nie trzeba z nimi nic specjalnie robić - wystarczy ułożyć i już. Natomiast włosy słabe, cienkie, przerzedzone zamiast na siłę zapuszczać, lepiej zostawić krótkie i zainwestować w doczepiane loczki, warkocze lub nawet gotowe koki - tak będzie łatwiej i szybciej, a słabe cebulki nie będą stale obciążone.

Moje włosy są naturalnie całkiem proste, przed każdą rekonstrukcją muszę więc je kręcić na papiloty. Są też zupełnie gładkie, także nie ma szans na naturalną puszystość i objętość fryzury. Poszczęściło mi się jednak jeśli chodzi o ich anagen - dzięki długiej fazie wzrostu mogę sobie nosić historyczną długość bez doczepek (choć w sumie na rekonstrukcjach i tak są upięte i tego nie widać :P )



                                                C Z Y S Z C Z E N I E   I   P I E L Ę  G N A C J A

W XIX wieku myto włosy różnymi miksturami. W ich składzie można spotkać m. in. mydło, wywar z mydlnicy lub żółtka. Włosy myto (na dzisiejsze standardy!) rzadko, bo raz na tydzień lub dwa. Musimy jednak pamiętać, że w XIX wieku inaczej się odżywiano, wokół mniej było zanieczyszczeń i sztucznych substancji, wpływających na gospodarkę hormonalną człowieka, a co za tym idzie - przetłuszczanie się włosów. Poza tym, środki do ich pielęgnacji były na bazie olejków, więc włosy i skóra głowy były dobrze nawilżone i organizm nie miał już potrzeby produkowania większej ilości sebum.
 
Idąc tym tropem, współcześnie najwygodniej jest korzystać z delikatnych szamponów bez sls, odżywek na bazie olejków (od lat używam świetnej odżywki sprowadzanej z krajów arabskich, w której składzie są praktycznie same olejki!) i w ramach intensywniejszego odżywiania - olejowania włosów raz na jakiś czas. Olejowanie jest z resztą polecane w kilku wiktoriańskich urodowych poradnikach, a jeden z olejków do tego przeznaczonych (wzmacniający cebulki włosów i pobudzający do wzrostu) wkrótce zrekonstruuję na blogu :)
Dobrym i stosowanym ówcześnie środkiem nabłyszczającym jest też octowa płukanka, zamykająca łuski włosów i nabłyszczająca je (przepis na lawendowy ocet toaletowy też wkrótce na blogu). Aby włosy były błyszczące i nie potargane, lepiej unikać drażniących środków (jak chemiczne farby do włosów i trwała ondulacja) i wysokich temperatur (suszarki, lokówki), które bardzo niszczą strukturę włosa i przez to wpływają na jego łamliwość. W efekcie zamiast długich pukli jest szorstkie, poszarpane siano, wizyta u fryzjera i stwierdzenie, że przecież nie da się zapuścić ładnych i zdrowych włosów jak w XIX wieku ;)

W XIX wieku rozczesywano włosy grzebieniami wykonanymi z szylkretu, kości słoniowej, metalu lub drewna (a w późniejszych dekadach także ebonitu), natomiast szczotkowano je szczotkami z naturalnego włosia, najczęściej z dzika. Szczotkowanie miało rozprowadzić po włosach olejki, odżywić i wygładzić pasma. Przyznam, że to jest element wiktoriańskiej pielęgnacji, który pomijam. Współcześnie mamy spory problem z elektryzowaniem się włosów (ubrań, koców itp.) przez obecne w domach urządzenia elektroniczne. W sezonie grzewczym już w ogóle nie wyobrażam sobie nawet próby takiego wyczesywania włosów, uderzenie pioruna dałoby pewnie podobny efekt :P

Żeby nie było, że jestem historyczniejsza od dziewiętnastowiecznych, całkiem współczesnym środkiem, którego używam i polecam jest silikonowe serum (w drogeriach dostępne często pod nazwą "olejek", ale skład prawdę Wam powie ;) ), które nałożone po myciu i przed nakręcaniem loków otula włosy cieniutką warstewką i zabezpiecza je przed uszkodzeniami mechanicznymi. Natomiast akcesorium, które bardzo pomoże przy pielęgnacji długich pukli jest osławiony tangle teezer - niezniszczalna wprost szczotka, która rozczesze nawet najbardziej natapirowane i poplątane włosy bez uszkodzeń i szarpania :)

To jedyny raz, gdy nosiłam moje dwa sztuczne warkocze. Zgadniecie, które to? /fot. Mme Chantberry

C Z E S A N I E   I   U K Ł A D A N I E

Jak już wspomniałam, najpierw trzeba zakręcić włosy. Robię to najczęściej dzień wcześniej, po myciu włosów (szamponem, a jeśli nie są jeszcze do umycia, odświeżam je myjąc odżywką. Do tego nadadzą się wszystkie drogeryjne odżywki, mające wysoko w składzie behentrimonium chloride - substancję myjącą, o wiele łagodniejszą niż te dodawane zazwyczaj do szamponów) lub po zwilżeniu ich Eau de Portugal - dziewiętnastowiecznym płynem do loków (już wkrótce go poznacie!). Koniecznie trzeba odczekać, aby włosy podeschły naturalnie! Nakręcenie mokrych skutkuje wilgotnymi strąkami (które jak wyschną będą całkiem proste), a suchych - słabym i krótkotrwałym skrętem. Idealny moment na papiloty jest wtedy, gdy włosy nie są już wilgotne, ale nie są też całkiem suche, czyli suche na tyle, że mogłybyśmy wyjść od razu zimą na dwór. To chyba najlepszy opis tego szczególnego momentu. Potem jest już bez problemu - dzielę włosy na sekcje (uwzględniając przedziałek przyszłej historycznej fryzury) i nakręcam na długie paski bawełny. Może to być stare prześcieradło lub ścinki pozostałe po szyciu. W takich papilotach można spokojnie spać, bo są miękkie - nic nie wbija się w głowę i nie przeszkadza. Następnego dnia rano można też ukryć je pod fantazyjnie zawiązaną chustą / turbanem lub czapką i tak dotrwać do wieczornego czesania.

Podczas czesania nigdy nie uwalniam wszystkich loków na raz. Zawsze zaczynam od tych w tyle i ułożenia koka, a potem od upięcia pozostałych loków z przodu, po bokach twarzy. W XIX wieku do wypełnienia koka używano wypełniaczy z naturalnych włókien lub takich zrobionych z własnych włosów (tak, zbieranych ze szczotki --> opcja dla reko ultrasów xD ), natomiast współcześnie mamy w drogeriach bardzo fajne, lekkie zamienniki z włókiem sztucznych, w różnych kształtach i rozmiarach. Loki upinam szpilkami, czyli mówiąc po naszemu wsuwkami w kolorze moich naturalnych włosów. Dzięki temu nie są widoczne. Szpilki mam w trzech rodzajach: konstrukcyjne mocne i słabe - do podtrzymywania wypełniaczy i części fryzury oraz tzw. kokówki do podpinania i układania samych loków. Jeśli główna konstrukcja fryzury jest mocna, możemy na niej oprzeć podpinane kokówkami loki i warkocze. Możemy też uzupełnić fryzurę doczepkami (trzeba tylko uważać, aby dobrze trafić z kolorem!), dodać kwiaty, sznury kamieni lub pereł, pióra i inne ozdoby, zależnie od efektu, jaki chcemy osiągnąć.

W XIX wieku nie używano lakierów, pianek i innych utrwalaczy tego typu (zamiast nich stosowano tłuste pomady), wobec tego ja też z nich nie korzystam. Często możecie zobaczyć na moich zdjęciach z rekonstrukcji fryzury w początkowym lub nawet zaawansowanym stanie rozwalenia (po całym dniu biegania po polach lub kilku skocznych tańcach na balu ;) ). Myślę, że w XIX wieku było podobnie, z resztą w pisanych ówcześnie powieściach obyczajowych i pamiętnikach mamy wzmianki o tym, że panna po przyjściu ze spaceru poszła poprawić strój i włosy - wiatr pewnie zrobił swoje i trzeba było na nowo ułożyć poszczególne loczki lub nawet zaczesać się inaczej.

Tak, po rekonstrukcji często jest się martwym i śpi się cały następny dzień xD

P O   R E K O N S T R U K C J I

Po rekonstrukcji czasem trzeba od razu przygotować włosy na następny dzień. Wtedy najlepiej nie rozczesywać loków, tylko zwilżyć pukle Eau de Portugal i znów nakręcić na papiloty, podążając za skrętem z dnia poprzedniego. Oczywiście takie loki będą słabsze, możliwe też, że nie chwycą na tyle, aby ułożyć podobną fryzurę. Wtedy można spróbować upięć z warkoczy, którymi ratowały się dziewiętnastowieczne panny (bo hej, przecież one też nie kręciły tych loków codziennie, a nie wszystkie miały naturalnie kręcone włosy!). Gdy nie ma czasu lub możliwości (bo jest noc, a śpi się w namiocie), można nakręcić tylko loki przy twarzy, a resztę zostawić i rano zwinąć w mały koczek ukryty na cały dzień pod kapeluszem. Taki myk bardzo przydaje się, gdy mamy ładny kapelusz, a większą część dnia spędzimy i tak na dworze. Jeśli wieczorem będzie bal, zostają nam warkocze... lub sztuczne loczki - ja takich nie mam, bo bardzo trudno dobrać mi ich kolor pasujący do mojego naturalnego. Mam tylko dwa sztuczne warkocze i jak dotąd nosiłam je tylko raz...

Jeśli następnego dnia nie ma rekonstrukcji, najlepiej rozpuścić włosy i tak je zostawić. Bez szarpania, wyrywania, rozczesywania na siłę splątanych loków. Tych naturalnych i tak się nie rozczesuje, a włosy zakręcone na papiloty po kilku(nastu) godzinach same się rozprostują - wtedy można już bez problemu je rozczesać. Zawsze przed rozczesaniem sprawdzam, czy włosy już się rozprostowały, jeśli nie, zdarza mi się nawet iść spać w takich prostujących się lokach i rozczesać je dopiero rano.

Po wyjęciu wszystkich ciężkich ozdób, doczepek, wypełniaczy i po usunięciu wsuwek cebulki włosów obciążone tym wszystkim przez ostatnie kilka godzin potrzebują odpoczynku, dlatego lepiej też nie wiązać od razu włosów, tylko zostawić rozpuszczone. Jeśli jednak zaraz po rekonstrukcji trzeba koniecznie wyglądać jak człowiek, można zapleść z tych rozprostowujących się pukli delikatny warkocz lub upiąć prosty, luźny kok z minimalną ilością słabych wsuwek.

Po sezonie rekonstrukcyjnym włosy potrzebują odpocząć i zregenerować się. Dobrze jest wtedy częściej je olejować i pić różne ziółka (np. wywar z pokrzywy) lub drożdże, aby wzmocnić je od środka, jeść dużo natki pietruszki na wzmocnienie cebulek i wzrost nowych włosów oraz wrócić do prawidłowo zbilansowanej diety.


ENGLISH:The post reveals the secret of my 19th century coiffures and hair care which lets me have historic accurate length of the hair for the period. If any of you is interested in full translation, let me know and I will make a twin post in english :)

Eau de Portugal / dziewiętnastowieczny płyn do loków

$
0
0

Tak jak obiecałam, dzisiaj pierwszy z trzech postów z przepisami na dziewiętnastowieczne kosmetyki do włosów! To, co widzicie w butelce powyżej, to Woda Portugalska - płyn pomocny podczas nakręcania włosów na papiloty, gdy nie możemy ich wcześniej umyć i nie mamy blisko żadnego źródła wody. Zgodnie z tym, co podaje Sarah Josepha Hale w książce The New Household Receipt-Book (1853), płyn dodatkowo nabłyszczy włosy i nada im piękny, orientalny zapach...
Oryginalna receptura poniżej:


"By oczyścić i upiększyć włosy.- Doskonałym środkiem, by mieć słodkie, czyste, lśniące loki jest przeczesywanie ich codziennie szczotką z twardym włosiem zanurzoną w Eau de Portugal ("Wodzie Portugalskiej"). Aby mieć ją świeżą i dobrej jakości, weź pintę wody z kwiatu pomarańczy, pintę wody różanej i pół pinty wody z mirtu. Dodaj ćwierć uncji destylowanego piżma i uncję esencji ambrowej. Wstrząśnij dobrze całość i już woda gotowa. Jednorazowo należy mieszać niewielkie ilości wody, ponieważ kosmetyk szybko się psuje, szczególnie podczas skrajnej pogody, gdy jest za ciepło lub za zimno."

Przepis jest bardzo łatwy. Jedyną trudność może stanowić znalezienie wody mirtowej. Mnie udało się znaleźć tylko olejek z mirtu, a ponieważ wyciąg z (roślinnych zamienników) ambry i piżma też jest na olejku, zrobiłam płyn dwufazowy. Przed każdym użyciem należy go wstrząsnąć i zużyć szybko, bo faktycznie może się zepsuć, jeśli będzie stał miesiącami (chyba, że dodacie do niego konserwant). Poniżej loki, które kręciłam na włosach po myciu dodatkowo zwilżonych Eau de Portugal:
Zdjęcie robione kartoflem podczas ubierania krynoliny ;)

ENGLISH:In the post I am recreating 1853 receipt for Portugal Water for hair from The New Household Receipt-Book by Sarah Josepha Hale. I followed the instructions as they were really simple ones but I used myrtle, musk and ambergris (plant replacement) in oils as I couldn`t fint water based ones. Anyway, Eau de Portugal is a nice water for hair if I want to curl them and there is no other water nearby (at reenactments).

Wiktoriańska wcierka na wzrost włosów - przepis z 1853 roku

$
0
0

W XIX wieku najmodniejsze i najbardziej kobiece były długie włosy. Żeby takie osiągnąć, często pomagano naturze kosmetycznymi sztuczkami, dziś poznamy jedną z nich - wcierkę! Współczesne włosomaniaczki bardzo lubią ich używać, a jak się okazało, i dziewiętnastowieczne panny znały tę metodę! Wcierka, którą zmieszamy dzisiaj będzie na bazie odżywczego i nawilżającego olejku (w przepisie jest oliwa, ale można równie dobrze użyć innego olejku, który służy Waszym włosom),  z igiełkami rozmarynowymi (zapobiegają wypadaniu włosów i powodują wzrost nowych, oprócz tego zapobiegają przetłuszczaniu skóry głowy i łupieżowi) i gałką muszkatołową (pobudza cebulki włosów do pracy i regeneracji). 

"By pobudzić włosy do wzrostu - Zmieszaj po równo oliwy i spirytusu rozmarynowego oraz dodaj kilka kropli olejku muszkatołowego. Wcierając po kilka kropli mieszanki co wieczór i zwiększając stopniowo tę porcję, zapewnisz wzrost włosów większy, niżby można uzyskać za pomocą jakiegokolwiek innego środka, jakie są wtykane naiwnym klientom"

W oryginalnym przepisie jest spirytus rozmarynowy i olejek muszkatołowy, ale skoro nie tak łatwo dziś je dostać, można zmodyfikować przepis, macerując rozmarynowe igiełki i startą gałkę muszkatołową w oliwie na zimno (wystarczy włożyć je do przezroczystego słoja i zalać oliwą), a potem odcedzić cenny olejek do ciemnej butelki i używać. Mój macerował się w letnim, lipcowym słońcu trzy tygodnie. Codzienne potrząsanie słojem i obserwowanie zmiany w konsystencji i kolorze oleju stało się prawie moim nałogiem xD Nie mogłam się doczekać otwarcia słoja i przecedzenia gotowego olejku! Po tych trzech tygodniach był już gotowy i zaczęłam go używać. Przepis mówi, by stosować go codziennie - i tak jest najlepiej, ale ponieważ nie chcę codziennie myć włosów (by nie przesuszyć ich na długości), używałam go dwa razy w tygodniu na kilka godzin przed myciem. Wzrostu całości nie zauważyłam, pojawiło się jednak trochę całkiem nowych włosków, a więc olejek zadziałał! Wkrótce znów go zrobię, by wzmocnić włosy na wiosnę.
Macie ochotę spróbować? :)

 
ENGLISH: So this time I tried some victorian hair growth oil! I would follow the original recipe, if it wasn`t that difficult to find the ingredients but... Except spirits of rosemary and oil of nutmeg we can use rosemary and nutmeg itself! Clever, isn`t it? ;) So I dedided to macerate both in the base oil (original recipe says olive oil but I think we can use any oil that is good for one`s hair). I just put both herbs - rosemary leaves and grated nutmeg in the jar and filled it with olive. Then it was exposed to the July sun and I shaked the jar few times a day. After 3 weeks I drained off the oil and used it on a scalp twice a week. And it made my hair to grow some new ones! It was nice experience and I am going to make the oil again soon to strenghten my hair after the winter :)

Sekreta toaletowe / Lawendowy ocet toaletowy z 1847 r.

$
0
0

Już od bardzo dawna chciałam go zrobić! Trochę dlatego, że dziś właściwie nie używamy już pachnących octów toaletowych, to taki typowo dziewiętnastowieczny kosmetyk, który jednak może nam posłużyć jako baza do wykonania toniku do twarzy lub nabłyszczającej płukanki do włosów.

Przepis znalazłam w... książce kucharskiej z 1847 roku (Wydoskonalona kucharka zawierająca w sobie opisanie potraw i różnych napojów oraz sekreta toaletowe, nowe sposoby prania bielizny i szali)! Pod koniec tej książki są "sekreta toaletowe", a w nich przepis na ocet:


Zrobiłam dokładnie tak, jak w przepisie. Suszone kwiaty lawendy moczyły się w domowej roboty occie jabłkowym (dostałam go w prezencie) przez 8 dni. Płyn zrobił się rubinowy i po wyznaczonym czasie przecedziłam go przez złożoną kilka razy gazę do czystego słoiczka. Ocet faktycznie przejął zapach lawendy! Takich właśnie octów toaletowych używano do różnych celów - przede wszystkim odświeżania mieszkania - Kitty w "Annie Kareninie" rozpyla taki ocet przez specjalną słomkę, aby odświeżyć powietrze w pokoju. Myślę, że nadałby się też do domowych porządków zamiast płynów z detergentami, ale przede wszystkim - jako kosmetyk!

Ja zrobiłam z niego tonik do twarzy, rozcieńczając czystą wodą źródlaną i dodając kwas hialuronowy i kilka kropelek gliceryny. Taki tonik odświeży i nawilży twarz oraz nada skórze odpowiednie, kwasowe ph.
Najlepiej jednak ocet lawendowy sprawdził się jako płukanka do włosów. Wystarczy go rozcieńczyć źródlaną wodą i płukać włosy na sam koniec mycia (po spłukaniu odżywki wodą). Kwaśny ocet zamknie łuski włosów, nadając im piękny blask, widoczny nie tylko w pierwszych promieniach wiosennego słońca :) Spróbujecie? :)


ENGLISH:The lavender toilet vinegar is so 19th century cosmetic, we, modern people forgot about! Today I made it according to original 1847 recipe from the polish cookbook :D At the end of the book there are some cosmetic recipes and housewife tips, so the one I showed today was hidden there. It is very simple - the only thing you need to do is to put lavender flowers to a jar and pour fine vinegar there (I used a homemade apple vnegar I got as a gift some time ago) and wait 8 days. After the time passes, fluid gets ruby colour and our lavender vinegar is ready. We only need to drain it off to get a clear fluid without lavender flowers. And that`s all!
I used it as a face tonic (mixed with wellspring water, hyaluronic acid and glycerine) and brillant hair rinse (mixed with water only) - it made my hair extra glossy and smooth, and left delicate lavender scent :)

Egiptsko-polskie piramidy / wielkanocne baby z lat 1840.

$
0
0
Wiosną 1834 roku zaproszony na wieczorek u panny Wodzińskiej w Genewie polski dandys i poeta tak pisał o podawanych tego dnia smakołykach:

"Byłem tymi czasy na wieczorze u pani Wodzińskiej, o której już podobno raz Wam pisałem. Ta chciała koniecznie na stole swoim mieć babę, ale jej zrobić nie umiano."

"Chcieliśmy tu bardzo o Wielkiejnocy zrobić babę potężną – ale na próżno tłumaczyłem im sposób pieczenia bab naszych – na próżno rozkładałem całą mocą imaginacji części, z których się składa – nie śmieli się za moim sternikowstwem puszczać na morze doświadczeń – i baba dotąd w Szwajcarii nie zakwitła… Przyszlijcie mi opis tych piramid egiptsko-polskich, abym mógł je postawić na złość górze Mont Blanc – oko w oko z tą górą…"

Te baby, którymi zachwycał się Słowacki (oraz fakt odziedziczenia po prababci odpowiednich, kamionkowych form do nich) sprawiły, że nabrałam ochoty na upieczenie własnej według przepisu dokładnie z tych czasów. Zrobiłam to specjalnie wcześniej, żebyście mogli też je upiec i nie zostali, jak nasz modny poeta, bez bab na Wielkanoc ;)

"Wydoskonalona kucharka zawierająca w sobie opisanie potraw i różnych napojów", 1847 r.

Potrzebne składniki z przepisu po przeliczeniu musiałam podzielić na 4 i z takiej ilości wyszły trzy małe baby (lub 1 duża i 1 mała). Myślę, że to jest wystarczająco, dlatego podaję takie ilości. Drugą sprawą jest zaczyn drożdżowy. W przepisie jest mowa o wlewaniu drożdży, a nie wkruszaniu ich, można więc wnioskować, że mowa o gotowym zaczynie, który przygotowałam ze świeżych drożdży, cukru i ciepłego mleka. Ostatni akapit wymienia inne przyprawy, które można użyć, wybrałam więc sobie z tej listy kardamon, cytrynową skórkę i rum. Przepis prezentuje się następująco:
 
 
Potrzebne składniki:
  • mąka - 400 g,
  • mleko - 1 szklanka i 1/2 szklanki do zaczynu,
  • drożdże - 25 g,
  • cukier - pół szklanki i łyżeczka do zaczynu,
  • 3 żółtka
  • masło - pół kostki
  • szczypta soli
  • kardamon - łyżeczka
  • skórka z cytryny
  • rum - 1/4 szklanki

Przygotowanie:
Z ciepłego mleka, drożdży i łyżeczki cukru przygotowałam zaczyn i zostawiłam na 20 minut w ciepłym miejscu do wyrośnięcia. W tym czasie podgrzałam mleko i masło w osobnych garnuszkach, a w dużym garnku, na bardzo małym ogniu mąkę, ciągle ją mieszając, aby była ciepła, ale się nie przypaliła. Dodałam do niej mleko, żółtka, cukier, sól i zaczyn z drożdży i wyrobiłam na jednolite ciasto. Następnie dodałam przyprawy i masło i znów wyrabiałam do uzyskania gładkiego ciasta. Zostawiłam je na 20 minut do wyrośnięcia i po tym czasie dodałam alkohol. Znów wyrobiłam ciasto do połączenia składników. Rozłożyłam je do nasmarowanych form na babki i włożyłam do piekarnika nastawionego na 180 * C na godzinę. Po tym czasie baby były już gotowe!
Przyznam, że wyszły bardzo fajnie. Wyrosły duże i puszyste, a dodatek kardamonu, cytryny i rumu sprawia, że nie smakują jak typowa drożdżowa babka. Przepis jest bardzo łatwy i myślę, że będzie dobry dla wszystkich, którzy chcą dodać czegoś dziewiętnastowiecznego na świąteczny stół. Kto spróbuje? :)
 
ENGLISH: Julius Słowacki, polish dandy and poet of 1840s after an Easter spent in Geneva mentioned in his letters, that he missed very much traditional, polish cakes called 'baba' which were usually placed on the polish easter table as a sweet dish and decoration. I promised myself to try once an original recipe of the period to taste something similar he could have eaten. The recipe from 1847 polish cookbook is simple and the cake tastes nice, so I post it below and recommand you to try! :) 
 
Ingredients:
  • flour - 400 g,
  • milk - 250 ml + 125 ml for yeast leaven,
  • fresh yeast - 25 g,
  • sugar - half a glass + 1 tea spoon for yeast leaven,
  • 3 egg yolks,
  • butter - 100 g,
  • pinch of salt,
  • cardamom - 1 tea spoon,
  • lemon peel, 
  • rum - ca. 60 ml
What to do:
First we need to prepare the yeast. Let`s mix it with 1 tea spoon of sugar and 125 ml of warm milk and leave them in warm place to grow.
Then we need to warm up milk and butter in separate pots and flour in big pot on a very little fire. We should mix the flour carefully to not to burn it. After it gets warm let`s add there milk, sugar, yolks, salt and yeast leaven and mix it to get smooth dough. Then let`s add butter, cardamom and lemon peel and mix it again. When it becomes a fine dough we should leave it for about 20 minutes to grow and after that time add rum and mix it again to a fine dough. Then let`s fill cake forms and bake ca. 1 hour in an oven with 180 C degrees. And that` s all! Our 1840s Easter cakes are ready and delicious! :)

Maj 1791. Espirit końca wieku

$
0
0
fot. J. Żukowska
Jak świętowaliście 3 maja? Ja, podobnie, jak rok temu - w XVIII wieku w Łazienkach. I tym razem również była brzydka pogoda, ale to nie przeszkodziło rozłożyć przy Starej Kordegardzie stolików kawowych i karcianych, a w przerwach pomiędzy deszczem grywać w krokieta i spędzać czas tak, jakby wcale nie minęło te 226 lat.
Dzień ten zorganizowało Towarzystwo Stanisławowskie, które (choć nie ma jeszcze roku) odtwarza drugą połowę wieku XVIII zupełnie inaczej, niż robiono to dotąd i wnosi nową jakość w rekonstrukcję XVIII stulecia. Nie znajdziemy tu ani poliestrowych, białych peruk i lukrowanych muffinek, ani przerażająco sztywnej etykiety. Tu zachowania są naturalne, wiedza na temat epoki rzetelna, a stroje i sprzęty autentyczne (wiecie, że Towarzystwo wydało niedawno pismo Rambler, które jest stworzone tak, jak zrobiono by je w XVIII wieku? Niesamowite!). Osiemnastowieczny espirit został przywołany i oby zatrzymał się w Łazienkach jak najdłużej!

Niesamowity strój Moniki (po lewej) z Atelier Saint-Honore i jej uczesanie autorstwa Ludwika Sudawskiego robiły wrażenie



Ogarnięta mnóstwem inspirujących konwersacji (w końcu to wiek XVIII!) i radością z nowych znajomości nawet nie zauważyłam, że podczas wydarzenia robiono w ogóle jakieś zdjęcia! W związku z tym nie ma mnie na prawie żadnym, ale zamiast tego podczas sentymentalnego spaceru po Łazienkach (od prawie 10 lat, choć mieszkam w zupełnie innej części Polski bywam w tym parku kilka razy w roku i ten spacer to taki mój mały rytuał), który tym razem nie był wcale sentymentalny ze względu na mnóstwo ludzi świętujących uchwalenie konstytucji razem z nami, udało mi się spotkać kilkoro z Was! Zawsze bardzo mi miło, jak mnie rozpoznajecie i podchodzicie, żeby zamienić słówko - to daje sporą radość z pisania tego bloga (jej, mam żywych czytelników!) i puszczania moich tekstów w świat :)

Powrót do Thornfield / paljowa suknia dzienna z lat 1840.

$
0
0


"Nie wiem, czy była pogoda, czy słota; idąc ścieżką nie patrzałam ani na niebo, ani na ziemię; serce moje przeszło w oczy, a oczy moje tkwiły w nim"
Ch. Bronte, Jane Eyre.

Kolor paille, paljowy, czyli w odcieniu świeżego masła lub słomy, jak opisywali go ludzie połowy XIX wieku był ówcześnie dość modną barwą, dlatego gdy dwa lata temu zobaczyłam delikatny, bawełniano-jedwabny batyst tej barwy, od razu ujrzałam go jako suknię z lat 1840, o, tę. Zdobienie stanika z podłużnych marszczeń w kształcie litery V jest właściwie jedyną ekstrawagancją mojej wersji tej dziennej sukni, czyniąc ją jednocześnie bardzo typową dla lat 40. i na tyle skromną, aby mogła ją nosić osoba pokroju powieściowej Jane Eyre. Dobierając dodatki i otoczenie sukni, myślałam o czasie, który Jane spędziła w Thornfield Hall po oświadczynach Rochestera. Mogła wtedy porzucić już ciemne stroje guwernantki, zachowując jednocześnie swój skromny styl. Sukienkę dopełniają: mały fanszonik, kołnierzyk, broszka i sekretnik, który nosiłam w tym samym miejscu jesienią, do innej sukienki z tego okresu.
Zimny maj, kolejny długi miesiąc bez słońca, za to z wiatrem, deszczem i śniegiem przywołał we mnie jesienne nastroje i chęć odwiedzin jednego z moich ulubionych miejsc. Piknik tego dnia, w takim miejscu wydawał się niezwykłym oksymoronem. Gdy po krótkim spacerze rozkładałam na pozostałych z jesieni liściach koc, a na nim naczynia i historyczne przekąski; gdy jedliśmy je skostniałymi z zimna rękami, zupełnie ignorując porywisty wiatr, czułam się jak w powieści - czy tak mógłby wyglądać piknik sióstr Bronte, wśród wrzosów i skał?


ENGLISH:The gown, I present here is inspired by MET 1842 dress. I made it very simple with only one decoration - V shaped pleats in the front part of the bodice to achieve "plain Jane" look and also to give myself an opportunity to decorate the gown with more accessories than I usually do. The gown is made of thin, cotton / silk blend lawn. The main stiches are machine sewn and the rest is by hand. Although the may this year is freezing cold and dark here, in Poland and the mood is closer to November late autumn than sunny and joyous spring, I decided to go for a walk and to organize very little pinic anyway. It is my favourite place for autumn walks so with matching weather and completely contrast activities it made the day seem to be surreal a bit. Would it be the way, Bronte novels characters spent their may days?

Maj 1817 / 2017

$
0
0

Dzień był cudownie słoneczny, letni, pierwszy po długiej serii tych ciemnych i deszczowych. Bursztynowe pola rzepaku, cienisty zagajnik i jego kręte ścieżki, słoneczne promienie błyskające w głębinach jeziora i ruiny zamku na wzgórzu - Pan Tadeusz to moje pierwsze skojarzenie, gdy zobaczyłam efekty pięknych zdjęć Moniki.

Był gaj z rzadka zarosły, wysłany murawą;
Po jej kobiercach, na wskroś białych pniów brzozowych,
Pod namiotem obwisłych gałęzi majowych,
Snuło się mnóstwo kształtów, których dziwne ruchy,
Niby tańce, i dziwny ubior: istne duchy
Błądzące po księżycu. Tamci w czarnych, ciasnych,
Ci w długich, rozpuszczonych szatach, jak śnieg jasnych;
Tamten pod kapeluszem jak obręcz szerokim,
Ten z gołą głową; inni, jak gdyby obłokiem
Obwiani, idąc, na wiatr puszczają zasłony,
Ciągnące się za głową jak komet ogony.

 (...)
Jakoż zdała się szukać samotności, ciszy,
Oddalała się z wolna od swych towarzyszy
I szła lasem na wzgórek pochyło wyniosły,
Ocieniony, bo drzewa gęściej na nim rosły.
W środku szarzał się kamień; strumień spod kamienia
Szumiał, tryskał i zaraz, jakby szukał cienia,
Chował się między gęste i wysokie zioła,
Które wodą pojone bujały dokoła







Tego dnia pierwszy raz miałam na sobie sukienkę, która od początku miała być wyjątkowa. Materiały zbierałam przez ostatni rok. Pierwszy raz w życiu wykosztowałam się na jedwab, pierwszy raz postanowiłam uszyć całość ręcznie i pierwszy raz chciałam odtworzyć rycinę modową sprzed dokładnie 200 lat - z maja 1817. Samo szycie trwało miesiąc - poświęcałam na nie każdą wolną poza pracą i innymi obowiązkami chwilę, w tym również święta. Gdy nadszedł czas zdobienia, miałam ogromną ochotę ozdobić ją zupełnie inaczej, niż na rycinie, ale postanowiłam choć raz poskromić wyobraźnię i zmusić się do odwzorowania obrazka, co ostatecznie wcale nie wyszło mi na dobre. Od pierwszego założenia sukienki mam wrażenie, że jest ona zbyt słodka i lalkowa dla mnie, więc chyba zrobię wkrótce to, co często po balu robiły dziewiętnastowieczne panny - sukienka zostanie przerobiona! Co sądzicie o tym planie? Tak, czy nie? ;)


ENGLISH:This radiant photos by Monika Kozień seem to revive the spirit of brillant polish 1812 poem "Pan Tadeusz" - the fields of canola, mystery paths between the woods, shadow and light caught in a lake and castle ruins on the rocks above - everything was telling me, it`s 1812 again!
I was wearing my 1817 evening gown, silk and handsewn. Although I put all my heart into project, I can`t say I am pleased with the result. Maybe because collecting fabrics and sewing lasted too long and I lost interest in the project? Now I want to remake this gown into something less Barbie styled. What do you think?


Kwiaty i karabiny / Bratysława 1809

$
0
0
Każda pierwsza rekonstrukcja w sezonie ma swój niepowtarzalny urok, jak każdy pierwszy dzień wiosny. Wyciąganie z pudeł halek, sukienek i dodatków, odkurzanie szpeju, pakowanie i pierwsza podróż do XIX wieku mają w sobie czar świeżości, który bardzo lubię - tak jak lubię też pierwsze naprawdę ciepłe, późno majowe i czerwcowe dni. Tym razem celem podróży była Bratysława w 1809 roku.

Rozległy park, w którym stacjonowały wojska powitał nas porywistym, nocnym wiatrem. Mimo bardzo późnej nocy trzeba było rozłożyć namioty i rozlokować w nich oddział. Lubię moment rozkładania obozu, moment, w którym jakiś park czy las właśnie staje się domem. No i lubię spać na sianie. Gdy moja pomoc przy namiotach przestała być potrzebna wypchałam swój siennik sianem i zlokalizowałam ujęcie wody, żeby następnego dnia rano nie marnować czasu na poszukiwania. Tego dnia od razu poszłam spać, zmęczona całym poprzednim tygodniem w zawrotnym, dwudziestopierwszowiecznym tempie życia (czytaj: śpię po 3 godziny na dobę, pracuję po 21 i i tak nie zdanżam).

Fotki żarcia --> wiadomo :3
Za to następnego dnia obudziła mnie wesoła krzątanina w obozie i dzwonienie misek, kubków, sztućców i innego szpeju, bo właśnie wydawano śniadanie. Założyłam peniuar, ukryłam papiloty pod turbanem (tak, nadal nie uszyłam sobie czepka, moja nienawiść do tej części garderoby skutecznie mnie powstrzymuje ;) ) i poszłam sobie pojeść, niczym żołnierz, ale szybko, bo żołnierze śpią w mundurach i rano od razu są gotowi, w przeciwieństwie do cywili. Tak więc dwa pudła leżały na siedzisku ze słomy - w jednym: proch, miarka, prawidło do patronów i specjalny papier; w drugim: papiloty, pudry i szpilki do włosów. Każdy pochylony nad swoim, wedle zainteresowań, choć w sumie też lubię skręcać ładunki, a pomoc zaprzyjaźnionych żołnierzy bywa nieoceniona, gdy trzeba coś zapiąć na plecach szpilkami ;)


Szczęśliwym trafem wymarsz w stronę miasta opóźnił się, dzięki czemu mogłam iść obok oddziału, zamiast szukać napoleońskiego wojska w całej Bratysławie. Rozświetlone, pastelowe kamieniczki sprawiały wrażenie przytulnych, trochę cukrowych, a oddziały manewrujące na placu przed ratuszem i oddające honorowe wystrzały zdawały się odlanymi z cyny, malowanymi figurkami, które dowódca układał w czworobok.

Właściwie, można by spacerować tymi uliczkami i przyglądać się miastu dalej, gdyby się nie zostawiło ciepłego spencera w obozie. Chłód przegnał mnie z powrotem do parku. Po drodze wraz z całym oddziałem zostaliśmy poczęstowani przez cukiernika lodami (lawendowe :3 ) w zamian za zdjęcie za ladą. Soldiering, this is the life!
W obozie żołnierze bynajmniej nie próżnowali - przez kilka długich godzin ćwiczyli musztrę i manewry, a ja w tym czasie siedziałam sobie z doboszami przy ognisku, popijając herbatę z mojego reko czajniczka i szyjąc coś, co dawno powinnam już mieć - reko przybornik do szycia. Tak, jak oryginały, zrobiony jest z resztek materiału pozostałego po szyciu sukni. W drodze na Bratysławę zaczęłam, a w obozie skończyłam go szyć. Wracający z manewrów żołnierze widząc to snuli już rozległe wizje szycia kamaszy, cerowania skarpet itp. skoro tak sobie cały czas szyję i tak to lubię :P


Przed obiadem wybrałam się jeszcze na spacer, by zobaczyć, jak rozległy jest obóz, no i kupić na jednym ze straganów ręcznie haftowany naszyjnik (do przerobienia na broszkę, he he). W obozie było mnóstwo znajomych, z którymi co kilka kroków ucinałam sobie pogawędkę na różne tematy i tak właściwie było aż do rozpoczęcia bitwy, która przerwała moją konwersację o krojach sukni dziewiętnastowiecznych i strojach dobrych dla markietanek.


To była bitwa! W przeciwieństwie do ogromnych batalii rozlewających się po niesamowitych przestrzeniach, gdzie widać masy wojsk przesuwające się po polu jak pionki po szachownicy, mniejsze bitwy mają tę zaletę, że widać szczegół - ogień i dym wystrzałów, sposób ładowania armaty, dowódcę, zarządzającego swoim oddziałem i wydającego komendy, poszczególne elementy rzędów końskich szarżującej kawalerii, emocje na twarzach żołnierzy piechoty, gdy ta kawaleria naciera na przed chwilą uformowany czworobok... Każda bitwa jest inna i każda piękna na swój sposób, ale w każdej najlepsze jest to, że martwi i ranni zawsze powstają z pola, by zjeść kolację.
Wieczorem zaplanowano pokaz artyleryjski - ostrzelanie Bratysławy z drugiego brzegu Dunaju. Huk wystrzałów niósł się po wodzie, wpadając echem na te pastelowe kamieniczki. Teraz tonęły w nocy i tylko błyski i iskry rozświetlały je. Most, na którym staliśmy cały drżał, a ja razem z nim, bardziej niż wystrzałów bojąc się że wpadnę w tę straszną, wartką, rzeczną toń. 



Pokaz zakończył deszcz, na który zanosiło się już od dwóch dni. Wszyscy zaczęli się rozchodzić w różne strony, niektórzy do miasta, inni do obozu. Postanowiłam wrócić w nadziei, że w jednym z większych namiotów znajdę znajomych spod Austerlitz, którzy zapraszali mnie do siebie przed pokazem. Niestety, w nocy pomyliłam drogę i trochę błądziłam w ciemnościach. W momencie, gdy znalazłam właściwą ścieżkę i pomyślałam, jak to dobrze, że wełna jest nieprzemakalna, wpadłam w wielką, czarną kałużę, a zanim zdążyłam pomyśleć, że te białe pończochy były całkiem nowe i że nie mam butów na zmianę - wpadłam w drugą kałużę i już nie było wyboru - trzeba było wracać do namiotu się przebrać. Jakież było moje zdziwienie, gdy po rozchyleniu drzwi odkryłam w środku połowę pułku! Siedzieli sobie radośnie na siennikach, nie mając pojęcia ani o kałużach ani o tym, że mam zwyczaj układać sobie przed zapadnięciem zmroku cały szpej tak, żeby potem w ciemnościach niczego nie szukać i szybko, bezproblemowo się przebrać. Trochę czasu zabrały tłumaczenia, że wcale nie chcę ich wyrzucać, ale wszystko mam z błota - i potem te roszady w deszczu między dwoma namiotami. Przed północą leżałam już na swoim posłaniu, wsłuchując się w deszcz bębniący o lniane ścianki i spływający bokiem na trawę. Nie wiedziałam wtedy jeszcze, że podczas snu pozbędę się poduszki, wyrzucając ją częściowo poza obręb namiotu i że ona też będzie do prania. Widocznie rekonstruktor jest trochę jak dziecko - brudny, znaczy szczęśliwy.


ENGLISH:The post tells the story of Bratislava 1809 reenactment. I spent a nice, relaxing weekend, living with friends in historic camp, sewing historic stuff, watching the battle, "shooting" the city with cannons and hiding in canvas from may rain. A pleasant beggining of the season :)

Godzina pąsowej róży / suknia z salonu Mme Olympe, 1865 rok

$
0
0

Salon Mme Olympe Boisse znajdował się w Nowym Orleanie, przy Canal Street, pod numerem 154. Idąc modnym trotuarem, między szpalerami smukłych drzew, trudno było nie przystanąć przed witryną, za którą pyszniły się jedwabne materie i zdobne w hafty, wstążki i koronki, sprowadzane z Francji chapaux. Pani Olympe w końcu była Francuzką, a miejskie ptaszki śpiewały, że co jakiś czas odbywa ona podróż do źródeł, w poszukiwaniu natchnienia i inspiracji. Suknie sygnowane złotą metką (jedne z pierwszych metkowanych w ogóle!) Mme Olympe w gorącym, parnym i hałaśliwym Nowym Orleanie były synonimem dobrego gustu, troski o wygląd zewnętrzny i... zasobnego portfela. Drzwi salonu przekraczały nie tylko szanowane damy z towarzystwa, czy wkraczające w dorosłe życie dziedziczki, lecz także wysocy oficerowie w poszukiwaniu podarków w dobrym guście. Madame dobierała strój do wieku, charakteru, sposobu bycia i karnacji klientki, czyniąc każdą swoją suknię małym dziełem sztuki...

Moje absolutnie ulubione ze wszystkich zdjęć w tej sukni! :)


Do dzisiaj ostały się zaledwie dwie kreacje z salonu Mme Olympe. Jedna z nich (do obejrzenia w kolekcji MET) z 1865 roku skradła moje serce już jakiś czas temu, toteż gdy udało mi się przez przypadek kupić morę w kolorze róż wenecki, od razu wiedziałam, co z niej uszyję! Niestety, nie jestem ani damą z towarzystwa, ani bogatą dziedziczką, więc przez pracę i inne obowiązki nie miałam na szycie tej sukni tyle czasu, ile bym chciała i potrzebowała. Całość powstała w zaledwie 15 godzin, czyli dwa popołudnia i prawie dwie noce. Jak zwykle, główne szwy szyte są maszynowo, a wykończenia ręcznie. Spieszyłam się, żeby zdążyć z nią na piknik i udało się, choć szczerze przyznam, że suknia nie jest doskonała. Mam już całą listę poprawek, ale też sporą satysfakcję, że jednak dałam radę, i to bez pójścia na kompromis! Co o niej sądzicie?
Fot. P. Kowalczyk




ENGLISH:This Mme Olympe, 1865 gown (from MET collection) recreation was sewn in a great rush and I managed to make it in just 15 hours. The reason was (as always, meh) my modern life duties, so --> not enough time to sew it slowly and carefully. I wanted to wear it at the picnic in Pszczyna Castle, themed in 1850s & 1860s - a perfect opportunity to finally use this venetian pink moire, wasn`t it? So there were two crazy afternoons and two crazy nights full of coffee, chocolate and dirty words and it was finally wearable but still not 100% done. Although I was wearing it at the picnic and took photos I can still see many things that annoy me and I need to repair them in the future. But, anyway I finally own this pink beauty, I was staring at for so long!


Empirowa syrenka / strój kąpielowy (!) z lat 1810.

$
0
0

(English below)
Tak, wiem, że w latach 1810. na plaży królowały wozy kąpielowe, długie, powłóczyste, lniane koszule, wstyd i turbany. Wiem, że nikt nie plażował tak, jak robimy to dziś - ta moda zaczęła się dopiero w połowie XIX wieku. ALE jakiś czas temu natrafiłam na rycinę "Les Nageurs" (pływacy) ze zbioru paryskich karykatur "Le Suprême Bon Ton" z lat 1810-1815. 
Pierwsze, co na niej widzimy, to skaczący do wody mężczyźni, drugie - dwie postacie pływające w morzu... Dopiero za trzecim spojrzeniem dostrzegamy kobietę... Tak, kobietę! Musiała pływać tak, jak i inne postaci, a teraz siedzi sobie w łódce i wykręca mokry turban z wody. A co ona na sobie ma? No cóż to jest? Czy to nie wspaniały kostium pływacki z początku wieku? 

źródło / source
 
Niesamowite odkrycie! Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że to karykatura, a więc rycina nie odzwierciedla rzeczywistości, jest bardziej okiem puszczonym do widza, tak jak i pozostałe z tej serii, obrazujące np. bonnety długie jak tunele i zanurzonych w nich kochanków. Nie jest to więc rzetelne źródło historyczne. Ale gdyby... gdyby jednak... No nie, to zbyt bardzo mnie korciło! Musiałam sprawdzić, czy da się to zrobić! Musiałam to uszyć! Wykrój powstał rok temu, ale nie udało mi się skończyć stroju przed końcem lata, więc przezimował w szafie i rok później, w ramach leczenia depry posthistorycznej po Florencji (post będzie, jak fotografowie opublikują wszystkie zdjęcia, cierpliwości ;) ) wykończyłam ten strój. 10 godzin jazdy pociągiem okazało się zbyt krótkim czasem na haft bargello (choć w moim, pierwszym w życiu wykonaniu, to bardziej burdello xD ) na pasku, więc wyhaftowany jest tylko do połowy, ale kto by się tam martwił paskiem, skoro całość wyszła dokładnie tak, jak chciałam!

Wykrój to mieszanka: krótkiej sznurówki, sukienki typu bib front, męskich culottes i dziecięcego kombinezonu sketeton suit. Co prawda rysowanie go i dopasowywanie części wywróciło mi mózg na lewą stronę, ale czegóż bym nie zrobiła, żeby zostać małą, empirową syrenką ;)










ENGLISH:Although I know carricatures are not historical appropriate source for sewing, I just couldn`t help to make this Le Suprême Bon Ton (Les Nageurs - the Swimmers, 1810-1815, Paris), girly (!) swimming suit! It is amazing, that 200 years ago someone drew this, almost modern, scene of swimming and dressed his characters in such, almost modern swimming suits! Maybe he was the time traveller, like me? ;) 
 Anyway, it differs much if we compare it with extra loose, long, linen shirts and bathing carriages of early 1800s. An 1810s joke? Free imagination? Or rather a capture of some extraordinary people who really might have existed then? 

I just had to make it! Had to try, if it is possible to sew and wear something like this - and I succeeded. The pattern took me hours to think over, draft and match parts together. It is a mix of: short stays, bib front dress, men culottes and a child skeleton suit. Whoa!
I finished it with some bargello embroidery on the belt, which stays unfinished on the photos (10 hours in a train to the seaside was not enough) and more messy-brothello than real bargello, but it was my first attempt, so not so bad though :D 
What do you think?
 

Opuszczony klasztor, winnice i bitwa w rzece / Znojmo 2017

$
0
0
Morawy mają dla mnie jakiś niesamowity czar i bardzo mnie przyciągają. Uwielbiam to miejsce, jest w nim coś mistycznego, jakaś bardzo stara tajemnica zaklęta w płaskowyżu, szumiąca w rzekach i polnym wietrze. Tajemnica, która nie pyta o odpowiedzi, nie wymaga rozwiązania, tylko po prostu jest. Nie ważne, czy na zimnym, grudniowym Austerlitz, czy latem wśród nagrzanych upałem winnic i słonecznikowych pól.
Zaraz po przekroczeniu Bramy Morawskiej zza chmur wyjrzało słońce, deszcz i chłód zostały w XXI wieku w Polsce, a ja obudziłam się z podróżnego snu w zupełnie innej krainie - krainie pachnącej słońcem, dojrzewającymi winogronami i winem; gdzie pośród złotych pól, gęstych lasów i wijącej się rzeki Dyji na jednym ze wzgórz stoi malowniczy zamek. Postanowiliśmy jechać tam i zobaczyć go od środka zanim nastanie zmierzch i trzeba będzie rozstawiać obóz. Wnętrza zamku zasługują na osobny post (śledźcie instagrama, tam są zdjęcia!), napiszę tu tylko, że są bardzo bogate i że strasznie chciałabym, żeby kiedyś ktoś zrobił tam jakieś cywilne reko!

Nie tak daleko od zamku, w mieście znajduje się ogromny, opuszczony klasztor otoczony parkiem. W tym właśnie parku stacjonowały wojska napoleońskie (i tzw. Rakuszaki czyli Austriacy, uwielbiam to słowo :D ) i my również rozłożyliśmy tam swoje namioty. Właściwie od razu wyciągnęłam z torby dwa kawałki lnu i zaczęłam szyć z nich chlebak - żeby był gotowy na następny dzień na bitwę. Poszłam z szyciem tam, gdzie było słychać najwięcej znajomych głosów i tak, na szyciu i rozmowach minął wieczór. Przed wejściem do namiotu sumiennie obiecałam sobie dokończyć szycie rano, gdy znów będzie światło.

Nasz obóz / fot. Rysavy Ivo
Tymczasem rano okazało się, że namiot - nie tylko ten, w którym spałam, ale i każdy inny w obozie - jest postawiony na mrowisku! Klasztor i park to wielkie królestwo mrówek, w które wkroczyliśmy i zostaliśmy przez nie zaatakowani :D Plusy były takie, że przynajmniej mrówki były cywilizowane i nie gryzły, ale za to były dosłownie wszędzie! Gdy w końcu wygramoliłam się z namiotu, otrząsnęłam z mrówek i zrobiłam poranną toaletę, akurat nastał czas na śniadanie, porcję tabaki (która była wśród żołnierzy z 1809 wielkim hitem! Każdy ją wdychał i ja też zostałam wiele razy poczęstowana tym specyałem czyszczącym kompleksowo zatoki i mózg xD ) - i szycie chlebaka. Skończyłam go dosłownie w momencie wymarszu i od razu mogłam go przetestować ;)


Z perspektywy kilkukilometrowego marszu powiem, że jednak koszyk jest wygodniejszy, przynajmniej dla kogoś jak ja ze spadzistymi ramionami, na których nic się nigdy nie trzyma :P Po dotarciu na miejsce okazało się, że do bitwy mamy jeszcze mnóstwo czasu, dołączyłam więc do pikniku, który rozłożyła moja czeska znajoma z Austerlitz. Uwierzycie, że wraz z mężem-żołnierzem i maleńką córeczką spała w namiocie i dała sobie ze wszystkim radę? Niesamowite! Zanim zaczęła się bitwa, zdążyłam jeszcze przyjrzeć się koniom, których odgłosy słyszałam w nocy w okolicy obozu i zobaczyć dwa powozy - jeden odkryty zaprzężony w dwa czarne konie i słodkiego źrebaka i drugi, zamknięty. Jak się niedługo potem okazało, oba brały również udział w bitwie! Sama potyczka po jakimś czasie przeniosła się dalej, poza pole bitwy. Pospieszyłam w tamtą stronę - w cieniu drzew szemrała swobodnie rzeka - ta sama, nad brzegiem której wcześniej spacerowałam. Prosto w tę spokojną rzekę jak piorun runęła kawaleria, rozbijając krople wody w gorącym powietrzu. Za kawalerią - wozy, a z brzegu - piechota. Nasza dzielna piechota! Wszyscy prosto w rzekę, by w wodzie toczyć dalsze walki! Biedne Rakuszaki zostały doszczętnie pokonane, czas wracać do obozu...
fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Na miejscu okazało się, że wieczorem szykowana jest uczta w klasztornych podziemiach, a ja nie mam żadnej sukienki na zmianę! Poszłam więc na spacer nazbierać kwiatów do przybrania miniatury z księciem Pepim i czegoś do włosów. W końcu znalazłam rosnące przy murze tuje i krwawniki i nimi przybrałam włosy. Gdy wróciłam do obozu, okazało się, że przybył tam teatr wędrowny i wystawiają sztukę! Mimo, iż była po czesku, wiele żartów dało się zrozumieć i bawiłam się na tej sztuce całkiem nieźle!

Zakończeniem dnia była uczta, na którą mroczny klasztor otworzył swe podwoje. Stoły dla gości i te zastawione jedzeniem znajdowały się w miejscu dawnej, klasztornej winiarni. Teraz po przemowie gospodarza jej wnętrze na powrót rozbrzmiało głosami biesiadników i życiem. Mało jest win, które w ogóle mi smakują, ale te produkowane w Znojmie z winogron z lokalnych winnic to wyjątek - były przepyszne! (nawet teraz, pisząc ten post popijam sobie takie :) ) Tak, jak i wszystkie dania, które ledwie zmieściły się na moim reko talerzu i w moim reko żołądku ściśniętym gorsetem. 
fot. Rysavy Ivo
Po powrocie z uczty obóz właściwie zamarł. Następnego dnia rano szykowała się kolejna bitwa, postanowiłam więc iść w ślady żołnierzy i tak samo zaszyć się w namiocie. Akurat jak skończyłam wieczorną toaletę i przygotowanie stroju na kolejny dzień, z nieba spadł deszcz. Zasypiając słyszałam tylko jak inni krzątają się w namiotach, próbując zabezpieczyć szpej, ale mnie już wszystko było obojętne. Dobranoc ;)

Rano zauważyłam tylko, że jakiś piesek ;) zjadł wczoraj moje smakołyki z uczty, które zostawiłam na talerzu na później (bo gorset). To dobrze, dzięki temu się nie zmarnowały, a deszcz umył mój reko talerz i właściwie jako jedna z pierwszych byłam spakowana i gotowa do wymarszu. Rakuszaki uciekały lasem i tam, na polanie miała być kolejna bitwa. Po przejściu przez las zatrzymaliśmy się przy wejściu na polanę i czekaliśmy na rozkazy. Wkrótce wojska uformowały się w szyki i wymaszerowały na pole. Zanim wszyscy opuścili las, dowódca kawalerii wydał rozkaz "damy - na wóz" i dzięki temu miałam możliwość przejechania się otwartym wozem. Każdy, kto myśli, że przejażdżka takim wozem to spokojna rozrywka emerytów i rencistów, grubo się myli! Gdy wóz ruszył z impetem po polnych wybojach, podskakując na każdym kamieniu myślałam, że wszyscy zginiemy xD Tak to jest, gdy nagle przypominasz sobie, że w 1809 nie było jeszcze bhp - wóz pędzi, dookoła szczelajo, ty walczysz, by z tego wozu nie wypaść... a to tylko dwa konie i źrebak. Książę Pepi powoził tak sobie w 8 koni D:

fot. Rysavy Ivo
Jeśli miałabym podsumować Znojmo - uwielbiam rekonstrukcje w Czechach-Morawach! Słoneczne winnice i pyszne wino, bitwa w rzece, obóz przy opuszczonym klasztorze i uczta w jego podziemiach oraz dzika przejażdżka powozem, a przede wszystkim wspaniałe towarzystwo. Czy można chcieć więcej? :)

Stylówa nad rzeką vs. na ucztę w opuszczonym klasztorze. Która lepsza? ;)
ENGLISH:Znojmo-Dobsice was 1809 battle when napoleonic troobs were chasing Austrians after Wagram. This year`s reenactment was my first there and I really loved it! I love Moravia in general, as there is a special spirit for me there. Winter Austerlitz has it`s charm but summer, sunny and hot Znojmo set near Austrian border between green vineyards, slow rivers and forests, with castle Vranov nad Dyji on the hill and huge, abandoned monastery near the town - was just perfect! Our camp was set in a monastery`s park and one of the entertainments there was a wandering theater in Saturady evening. Although the play was in czech language, I could understand much and it was really funny!
There were two battles - the first one on Saturady, that finished in the water. All the soldiers - our brave, polish infantry regiments, cavalry and even carriages finished fighting in a river what was really picturesque moment! The second one took place on the field near the forest. Durig this battle I was riding a carriage! A really crazy experience, and dangerous as well when driving through a field full of potholes and stones! Saturday evening ended with an amazing feast given in the monastery`s underground. I didn`t take any dress for change so I decorated my hair and minature of prince Poniatowski with real flowers and branches. It was lovely event, I enjoyed every part of it and was happy to attend it!

Błękitna forteca / Nysa 1807

$
0
0
Do bitwy o fort w Nysie mam pewien sentyment, bo była to pierwsza bitwa napoleońska, jaką widziałam w ogóle - jako smarkaty podlotek, zbyt nieśmiały, żeby zadawać rekonstruktorom te wszystkie pytania (śpicie tu? kiedy przedstawienie? skąd taka pasja? to naprawdę tak wtedy działało?) po mnóstwie średniowiecznych reko, które jeździłam oglądać z braku czegoś bardziej mojego nagle okazało się, że jednak ktoś robi rekonstrukcję mojej ukochanej epoki napoleońskiej, że są bitwy, że można je nawet zobaczyć! Był 2008 rok i gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za 9 lat wrócę tu ponownie, we własnoręcznie uszytej, historycznej sukni, że sama będę spała w tych namiotach, używała tych sprzętów i podróżowała w czasie, nie uwierzyłabym!
Pola przed fortem okazały się jakoś dziwnie zarośnięte od ostatniego razu - pojawiły się drzewa, wysokie trawy... na szczęście sam fort pozostał bez większych zmian i po przejściu przez mury moim oczom ukazał się piękny obóz. Były tam nie tylko namioty, lecz także mnóstwo mniejszych i większych budowli: karczma, kościół drewniany, chata, szubienica oraz oczywiście zabudowania forteczne, które natychmiast zapragnęłam zwiedzić! Uwielbiam, gdy mogę wolno chodzić po historycznych miejscach, szwendać się i penetrować różne zaułki w poszukiwaniu przygód.

Zostawiłam tylko rzeczy w namiocie goszczącego mnie 32 pułku (moje ulubione Prusaki! Tak, tym razem zdezerterowałam do przeciwników Napoleona :P ) i poszłam obejrzeć twierdzę. Relację z tego labiryntu pokazywałam praktycznie prawie na żywo na instastories (warto śledzić), ale skoro już zniknęła, napiszę, że w forcie było przyjemnie zimno i wilgotno, co okazało się prawdziwą ulgą przy panujących na zewnątrz upałach. Każda reko bitwa dziejąca się latem powinna mieć taki fort! W środku były długie korytarze, podziemne schody i przejścia - niektóre ślepe, inne prowadzące do kolejnych, krętych schodów w dół lub wyjścia... do fosy! Skończyłam w fosie! :D Z wąskich okienek i prześwitów pasujących idealnie na karabin lub armatę słychaś było strzępy rozmów i muzykę pułkowego fajfra. Na wyschniętym dnie porastały leśne dzwonki, trawy, mchy na grubych, wrzuconych tam kiedyś gałęziach... Położyłam się wśród nich, słuchałam muzyki i było mi dobrze.

Po jakimś czasie uświadomiłam sobie że znam te głosy - są to moi znajomi z 32 i mogę do nich pójść! Wracając przejściami w jednym z pomieszczeń natknęłam się na niebieską jak moja nowa sukienka armatę i krzątających się wokół niej artylerzystów. "Będziecie z niej strzelać?", "Nie wiem, czekamy na rozkazy", "A to w ogóle wasza armata?", "Teraz już tak"
Nieopodal moi znajomi skręcali ładunki na bitwę:
- Po ile tam sypiesz?
- Tyle, ile ma miarka
- Masz miarkę na 6? Mamy sypać po 6. Daj!
- Nie.
- Sypiecie po 6? Tylko?
- A ile ty dajesz?
- Ja dawał dwat-set...
- Człowieku, z czego ty strzelasz? Chyba z armaty!

Najwyraźniej moja pomoc w robieniu patronów tym razem nie była im potrzebna. W fortecznej kantynie, w której rozdawano furaż napotkałam nie kogo innego, jak moich znajomych żołnierzy z 2! Przy ich drewnianym stole była kawa i ciasto z kruszonką i razem z nimi spędziłam czas pozostały do bitwy.
Na zewnątrz żar lał się z nieba, gdy wojska zaczęły się formować w szyki. Wspięłam się na zewnętrzne mury twierdzy, by stąd dobrze widzieć, co dzieje się w dole. Tym razem skupiono się na fragmencie batalii i na szczegółach, m. in. ucieczce pruskich żołnierzy z niewoli i zaatakowaniu niczego nieświadomych Francuzów, którzy właśnie tę twierdze zdobywali. Można było dokładnie obejrzeć jak markietanki wywożą z pola rannych, a ksiądz udziela im rozgrzeszenia w kościele. Jednocześnie na zewnętrzne mury twierdzy wychynęły armaty - przejechały tuż obok mnie i ustawiły się niedaleko. Rozpoczęła się kanonada i jak dym opadł, twierdza była już w rękach francuskich!

Zeszłam z murów i wróciłam do moich Prusaków, bardzo zmęczonych po bitwie w upale. Mimo to mogłam sobie postrzelać z karabinu, co po styczniowej akcji z latającym karabolem wzbudziło u mnie pewną rezerwę i szczególną ostrożność. Na szczęście karabin strzelił bardzo ładnie trzy razy bez problemu, a ja przypomniałam sobie, jakie to strzelanie jest super!
O zmroku czekała nas kolejna bitwa. Tym razem wdrapałam się na sam szczyt fortecznych umocnień, z których rozciągał się piękny widok na cały obóz i teren bitwy. Obok mnie siedziało 3 dezerterów i częstowało się trunkami. W granatowym zmierzchu przemieszczające się wojska, światła i wystrzały złożyły się w piękne widowisko, które mogłabym oglądać i oglądać całą noc!
Gdy po skończonej inscenizacji zeszłam na dół, okazało się, że żołnierze czegoś szukają. Były to fragmenty karabinu. Karabinu, który wybuchł. "Łopata z lufy" jak określił jeden z nich. Rannych było niewielu i żaden poważnie, ale i tak sam fakt, jak silny potrafi być wybuch zaklinowanych w lufie ładunków uświadamia, że strzelanie strzelaniem, ale to jest jednak prawdziwa broń. Co z tego, że używana 200 lat temu - nadal potrafi zadawać obrażenia, do czego w sumie została stworzona.

W nie tak długim czasie opatrzony nieszczęśnik - właściciel karabinu cały i zdrowy wrócił do obozu, a reszta z nas zaczęła świętować obie bitwy i piękny dzień. Na rekonstrukcjach się nie umiera, chyba, że na chwilę. Pod szubienicą trwały dzikie tańce (niebywałe, jak niektóre zwyczaje są w nas żywe i naturalne, mimo upływu czasu!), żołnierze z 2 częstowali pigwówką i tak zakończył się mój dzień w nyskim forcie. Zanim zasnęłam w namiocie, zdążyłam jeszcze przebrać się z nowej sukni w empirowy szlafrok i w nim odtańczyć kilka razy pod strykiem - oraz wziąć prysznic! Błogosławiony fort, który posiada prysznice, gdy po zmaganiach w upale z gorsetem w końcu zaznajesz czystości!


ENGLISH: The battle in the Nysa fortress was my first napoleonic reenactment ever - when I was just watching it as a schoolgirl. This year I was there again, as reenactor in my brand new, handsewn gown. If anyone told me about it then, I wouldn`t believe!
The fort is just an amazing place and our camp was full of facilities so I spent most of the time exploring the place. If you see my instagram, you might notice stories of my walk inside the fortress. The battle itself was a 'close up' of the original one, so we could see, except lines moving and shooting, many scenes from battlefield. In the evening was the second battle and I was watching it from the highest point of the fortress so the view and experience was just amazing!

A day by the court / Napoleonske hry 2017

$
0
0
fot. Katerina Adamusova

It was only one day and it seems to me as a few days passed at Napoleonske hry event in Austerlitz. As you know from the previous posts, this place has a special vibes for me so I was happy to get there again and even made myself a new gown with veil (after fashion plate), what took me few nights to do. I arrived the town very late due to a really long train delay and so my clever plans for a good sleep were just ruined. This was also the cause of my being late for a breakfast with society in a french camp. I have never been dressing up, hairstyling etc. so quickly in my entire life! But (what a relief) they were kind to me anyway, even if I was so terribly late.
fot. Rysavy Ivo
The sun was moving quickly and this meant it`s time to prepare for the official part, where L'Aiglon Napoleon`s Son was to be presented and acclaimed as the Roman King. We gathered by the castle to greet the Empress. I met my friends who just arrived there! It came out the veils were much in fashion!

fot. Mme Chantberry

fot. Rysavy Ivo

The Roman King seems quite curious about all that mess! /fot. Rysavy Ivo
L'Aiglon was really patient. As a court lady I could see beautiful gown of the empress and soldiers in a background where I noticed my friends from the 4th! What a happy coincidence! I visited them later in the camp - what a surprise that this time I was not wearing a camp gown - and much more jewellery! They were making patrones for battle and chopping a tree that fell after storm to make fire under an iron pot, vivandieres were cooking what reminded me, there are more entertainments for civilians - including lunch.
fot. Katerina Adamusova
The carriage took us in front of the castle - and the ride was really gentle compared to the last, wild and mad, during the battle. There was sabrage vine ceremony, what now I can truly understand because moravian vines are the most delicious ones, in my humble opinion. Even if I don`t like alcohol in general, I find moravian vines really tasty!
fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
What is 'morskie potvurki' (sea little monsters)? At our lunch in the stab part of the French Camp one lady called seafood like this and I thought it is the most lovely name for all the shrimps and shells! But after I asked about that lovely name, it appeared to be a joke. Anyway, I will be using it on my own!
fot. Rysavy Ivo
Around the noon there was a picnic near the castle and then a battle on a field nearby. I spent this time with my friends, talking and making new acquintances! And also, appreciating beautiful gowns, they were wearing.
The day was much intensive, with many different things to do - so we needed many different clothes! Brave empress changed her gowns so many times and every change was on time! As for me, I planned to change 3 times. My first gown - the new one was worn during a day. I wanted to wear it as long as I can, because, you know, it`s the new gown! :D 
fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
The dinner in the castle was the reason to change it to my Florence sash gown, with a new parure (I know, I owe you a Florence post! I was waiting for the photos and now I feel drastic lack of time, but it will apprear in late summer / early autumn, I promise! Same as the post of my full parure and the way I made it, so please, be patient ;) ). We had delicious food and dessert there and it was the first time, an etiquette was obliged! So we were all about to remind ourselves about it - and it was also showing us how much changed since 1810s!
fot. Pav Lucistnik
I wore this dress just a short while and then - quick run to the inn to change into a ball gown! I could stay like I was, of course but this gown had train. And trains are not meant to dance with. For the summer ball I chose my silk sateen, rosy gown from Florence again. It`s a lovely gown - not to many decorations but the fabric is soft and noble and I feel like a rose petal in it!
fot. Rysavy Ivo
The night was falling slowly and I spent half of the ball sitting by the Empress, and half - dancing as the soldiers from 4th came to the ball and offered me to dance! I have always this problem with dances as all the people I could dance with are already dancing or are not dancing at all. And I don`t like standing on the balls - it`s dancing what makes me happy!
And now I need to say, soldiers did really well with the dances! Although the figures description was in Czech, they didn`t make a single mistake! So now (sorry, my gentlemen!) there is no excuse to not to dance on the balls!
fot. Rysavy Ivo
The ball finished with a sparkling fireworks - a really spectacular show! And we were all to go! Soldiers wanted me so much to go with them to the camp, they even took Empress` furniture and carpet! But, happily, they gave them back as I hoped :D I promised them to visit after change of my dress - the silk was not to wash and it is very simple to get stains in the camp, especially at night!
Look what they are doing! Stealing a carpet here!!! / fot. Urszula Nowak
And this was the moment (the third time this year!) I regreted, I don`t have any loose, comfort gown to wear in camp after a whole day in a corset. The skirt + shortgown set would do really well so soon I will sew it for sure! But now, not having this and being really tired of the corset, I went to the camp in a fabulous petticoat + shawl set :D And nobody noticed!
The ball selfie! / fot. Urszula Nowak
Some of the soldiers were sitting by the fire and singing songs, some were by the table. I came by the table and noticed one Rakusak (Czech in Austrian troobs) with a pint of beer talking. The new friend came from the darkness around and differences between languages and armies caused so many hilarious situations, I laughed so much as probably never before!

As I started to fall asleep, it was the perfect moment to say good night and go to the canvas but... it was also a moment, I realised, this time I sleep in an inn, and have bathroom here! At midnight we went through the darkness to find some horses and have a toast to thank them (and the cavalry) for so many victories in history. Then there was time to leave - guarded with soldiers I found my inn and so the time travel was finished.
Now, I just can`t wait for a new one and new adventures!
fot. Mme Chantberry

Dzień z życia przy dworze / Napoleonske hry 2017

$
0
0
fot. Katerina Adamusova

Mam wrażenie, jakby to było więcej, niż tylko jeden dzień. Jeden dzień, a tyle się wydarzyło! Oczywiście jak zwykle wzięłam sobie za punkt honoru uszycie nowej sukienki. Z tym honorem to różnie bywa, ale tym razem udało się. Kilka popołudni, kilka nocy, szycie przez całą podróż w pociągach aż oczy zaczęły odmawiać posłuszeństwa - i jest! Całkiem nowa, dzienna sukienka na podstawie ryciny modowej.
Z sukienką się udało, z podróżą niekoniecznie, bo przez 90 minut opóźnienia pierwszego pociągu istniało ryzyko, że nie zdążę z przesiadkami i nie będę miała gdzie nocować! Szczęściem, w Austerlitz pojawiłam się moment przed północą jako współczesny kopciuszek, by następnego dnia zjawić się na śniadaniu w sztabie... koszmarnie spóźniona! Było rano, a ja jeszcze chyba nigdy wcześniej nie ubierałam i nie czesałam się tak szybko! Martwiłam się spóźnieniem, ale na szczęście nikt się o nie nie obraził, ale ulga! :)

fot. Rysavy Ivo
Czas śniadania minął szybciutko i wszyscy poszli szykować się do oficjalnej części dnia, którą było przedstawienie u dworu syna Napoleona - Orlątka i ogłoszenie go Królem Rzymu. Uprzedzę pytania: tak, dziecko jest prawdziwe :D Co więcej, jest to... dziewczynka - córeczka cesarzowej, także wiecie: Król Rzymu była kobietą! :D
fot. Mme Chantberry

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Z perspektywy damy dworu mogłam spokojnie podziwiać cudną suknię dworską cesarzowej i cudne stroje moich znajomych, z którymi spotkałam się na miejscu - jak widać po zdjęciach, w tym sezonie królowały welony! Z zacnego podwyższenia dostrzegłam też żółte rabaty wśród żołnierzyustawionych w czworobok. A żółte rabaty oznaczają czwórkę! Postanowiłam w wolnej chwili zajrzeć do obozu i przywitać się z nimi :)
Życie obozowe toczyło się jak zazwyczaj - żołnierze skręcali ładunki lub rąbali drewno z powalonego burzą drzewa, by wzmocnić ogień pod żeliwnym kotłem, w którym markietanki gotowały strawę. Tymczasem w innych kotłach i w innej kuchni gotowała się już strawa dla dworu...

fot. Katerina Adamusova
Powóz zabrał nas godnie i łagodnie (w przeciwieństwie do dzikiej jazdy bez trzymanki podczas bitwy w Znojmie :D ) przed zamek na sabrage. Rok temu średnio pojmowałam tę ceremonię otwierania win dragońskimi szablami, ale teraz, gdy już zakosztowałam morawskich win i wiem, że są pyszniutkie (pisze to osoba, która nie znosi alkoholu - więc te wina muszą być naprawdę dobre, żeby mi smakowały!), zupełnie rozumiem zasadność tej ceremonii ;)

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Czym są "morskie potwórki"? Jakieś pomysły? :D Niestety, nie jest to oficjalna nazwa dla owoców morza po czesku, a szkoda, bo jest przeurocza! Odkąd jedna z dam dworu tak je nazwała, już im tak chyba zostanie - w moim słowniku na pewno!

fot. Rysavy Ivo
Około południa urządzono piknik w zamkowych ogrodach, a niedługo później wydano bitwę na polach poniżej zamku. Cały ten czas spędziłam na rozmowach, włóczeniu się to tu, to tam i poznawaniu nowych osób, oraz oczywiście przyglądaniu się pięknym strojom i dodatkom!
Na każdą z aktywności tego dnia trzeba było zaplanować odpowiedni ubiór. Cesarzowa zmieniała stroje za każdym razem i za każdym razem była ze wszystkim na czas, za co po prostu ją podziwiam! Co do mnie, to zaplanowałam 3 zmiany, przy czym większość czasu chciałam spędzić w tej fioletowej z welonem, no bo była nowa, to wiadomo - chciałam ją sobie trochę ponosić ;)

fot. Rysavy Ivo

fot. Rysavy Ivo
Natomiast na oficjalny obiad w zamku zaplanowałam moją sukienkę z Florencji z morową szarfą i pełnym garniturem empirowej biżuterii (Tak, wiem, że jeszcze nie napisałam ani słówka o niesamowitej Florencji, ale bardzo długo czekaliśmy na zdjęcia, a jak się już pojawiły, pojawił się również totalny brak czasu! Aktualnie mam połowę posta po angielsku i obiecuję do jesieni narobić wszystko! Tak samo, jak dokładny post o tym parurze / garniturze biżuterii, czyli skąd go mam, jak go zrobiłam itp., także bądźcie cierpliwi, już wkrótce ze wszystkiego się wyspowiadam!)
Dwa dania i deser ledwie się zmieściły w gorsecie w taki upał, ale to nic w porównaniu do walki o pilnowanie etykiety! Ciężko, oj ciężko to idzie, jak się ma wpojone współczesne zasady, a w domu nie przestrzega się żadnych :D Podsumowując, złote zasady każdego Polaka: jedz, bo doma nie byńdzie i mięsko zjedz, ziemniaki zostaw, to wiecie... lepiej zostawić w latach 2010. xD
fot. Pav Lucistnik
Niedługo nosiłam tę sukienkę i parur - bo choć ogólnie pasowałyby na bal, to sukienka ma tren, a w trenie dość kiepsko się tańczy, także tuż przed balem szybko leciałam do mojego domu przy głównej ulicy prowadzącej do zamku, by ekspresem przebrać się w moją drugą sukienkę florencką - z różowej satyny jedwabnej. Lubię ją, bo choć ma niewiele zdobień i przezroczysta organza jedwabna raczej nie rzuca się w oczy, to jednak te dwa materiały zdecydowanie robią robotę, a różany wieniec na głowie dodatkowo sprawia, że czuję się w niej jak delikatny płatek i chcę jak on wirować sobie w tańcu!

fot. Rysavy Ivo
Połowę balu spędziłam na rozmowach, a drugą połowę w tańcu, bo żołnierze z 4ki tak, jak obiecali, pojawili się na balu! Zawsze jest ten problem z tańcami, że jak nie przyjdzie się od razu z umówioną parą, to trudno jest kogoś wyhaczyć, bo wszyscy albo już tańczą, albo nie tańczą wcale. Tym razem uratowali mnie żołnierze, którzy odważnie podeszli do sprawy, nie bojąc się nawet tego, że wszystkie figury były tłumaczone po czesku xD I co? Udało się im zatańczyć bez najmniejszego błędu! Także od teraz nie ma już wymówek, że ja nie umiem tańczyć, panowie! Wszyscy widzieli, że to nieprawda, a tańce są łatwe, miłe i szybkie w nauce :)

fot. Rysavy Ivo
Bal zakończył się fantastycznymi fajerwerkami - były naprawdę niesamowite!
A po balu żołnierze zapraszali mnie do obozu - skradli nawet dywan i meble cesarzowej w tym celu, co było trochę śmieszne, trochę straszne! Na szczęście potem, jak o nie zapytałam, powiedzieli, że je oddali i przy tej wersji wydarzeń zostańmy :P
Ja oczywiście musiałam znów lecieć do domu na przebranie, bo w obozie bardzo łatwo o plamy, a jedwabna sukienka nie jest do prania, więc nie było innego wyboru jak tylko ją zmienić.
Dywanowy złodziejaszek na gorącym uczynku / fot. Urszula Nowak
I tak, po raz trzeci w tym roku żałowałam, że nie mam całkiem luźnego zestawu, który mogłabym nosić wieczorem, gdy po całym dniu mam już dość gorsetu, a nie chcę jeszcze iść spać. Spódnica i shortgown sprawdziłyby się bardzo dobrze w tej roli, zostaje mi więc już tylko je uszyć (materiały już są ;) ), a tymczasem musiałam zdać się na własną kreatywność i tak wkroczyłam do obozu w szałowym zestawie halka + szal. No co, ciemno było, nikt nie widział :D

Balowy selfiak / fot. Urszula Nowak
Na właściwe miejsce zaprowadził mnie śpiew dochodzący z jednego z ognisk rozsianych między namiotami w ciemności. Reszta żołnierzy siedziała zgrupowana przy stole wraz z jednym czeskim Rakuszakiem, który przyszedł jak ja z ciemności ogrzać się przy ogniu i poopowiadać historie przy piwie. A ponieważ czeski i polski są podobne, ale nie do końca, z obecności nowego znajomego wynikło tyle śmiesznych sytuacji i nieporozumień, że nie pamiętam już kiedy śmiałam się tak bardzo!
Wkrótce zaczęła mnie ogarniać senność i był to dobry czas, by wczołgać się do namio... zaraz, przecież jakiś kwadrans drogi stąd mam mój domek, łóżko i łazienkę! Było niedaleko północy, gdy wraz z małą grupką oddaliliśmy się od obozu, by poszukać koni i wznieść za nie toast - za nie, za kawalerię i zwycięstwa. Kroczące w ciemności, cieniste rumaki zdawały się mieć zupełnie wygwizdane na nasze grzeczności, zostawiliśmy je więc w spokoju i tak, pod żołnierską ochroną trafiłam w końcu pod mój przyjazny dach, praktycznie padłam na łóżko i nawet nie wiem, kiedy skończyła się noc, niosąc kolejny dzień - dzień powrotu do XXI wieku i straszliwą migrenę, ale to już inna historia... ;)

fot. Mme Chantberry
Viewing all 105 articles
Browse latest View live