Ten bal pamiętam dobrze z zeszłego roku. To właśnie na nim nauczyłam się wreszcie tańczyć, włożyłam moją pierwszą własnoręcznie (czy też raczej własnomaszynnie ;) ) uszytą sukienkę historyczną i spędziłam naprawdę niesamowity wieczór.
![]() |
Fot. Monika Kozień |
Aż trudno uwierzyć, że rok minął tak szybko, a ja jechałam w tym samym towarzystwie, na ten sam bal w równie białej sukience, z prawie tej samej epoki (no, 20 lat późniejszej). Tym razem jednak na bal przybyłyśmy spóźnione, a ja jeszcze dodatkowo musiałam się zaczesać (nie ma to, jak wejście do pałacu głównymi schodami w balowej sukience i papilotach na głowie :D ), ale na szczęście nie trwało to długo. Wkrótce dołączyłam do dziewczyn rozłożonych na kocyku z urodzinowymi ciasteczkami Magdy (czekoladowe były takie cudowne!) i orzeźwiającą lemoniadą Dorfi.
![]() |
Fot. Ilja Van de Pavert |
Nie było mi dane długo posiedzieć, bo wkrótce do tańca porwała mnie Eleonora. We dwie byłyśmy chętne do kontredansów i kadryli, podczas gdy większość Krynolinek wybrała raczej konwersację. A choć nie było karnetów, na chętnych do tańca nie narzekałam i zatańczyłam właściwie wszystko (czy raczej wszystko, co nie umknęło mi przez spóźnienie). Przyjemnie było móc znów płynąć między parami w walcach, skakać i klaskać w dłonie przy angielskich, szybkich tańcach, zatańczyć znów Duke of Kent`s Waltz, który już chyba zawsze będzie mi się kojarzył z Balem Księżnej Richmond...
![]() |
Fot. Ilja Van de Pavert |
...ale przede wszystkim - miło było móc znów zobaczyć znajome twarze, usłyszeć pozdrowienia w tańcu, zaczynać rozmowy, które i tak nagle przerywała zmiana figur i partnerów, czuć to przyspieszone, balowe tętno i prawie zatańczyć do cna parę pantofelków... Nawet nie wiem, kiedy i jak zrobiło się ciemno i bal dobiegł końca, a choć tym razem mogłam zostać w Krakowie na noc, w pałacu szybko pogaszono światła, park zasnuł się w wieczornym mroku, a my wróciliśmy spacerem przez to wiekowe miasto do domu.