Quantcast
Channel: Buduar Porcelany
Viewing all articles
Browse latest Browse all 105

Osiemnastowieczne rewolucje / VI Odyseja Historyczna

$
0
0
Wyobraź sobie, że przyjeżdżasz w zupełnych ciemnościach do historycznego obozu i potykasz się o gilotynę. A potem jest już tylko gorzej...


Właściwie dopóki się tam nie znalazłam, nie wiedziałam, ani po co konkretnie jadę do Kutna, ani co tam będę robić, ani nawet, gdzie to Kutno jest... poza tym, że gdzieś w Polsce. I że będziemy robić rewolucję. 
W ciemnościach obóz wyglądał jak najeżony przeszkodami labirynt z siana, namiotów i żołnierzy. W takich okolicznościach nie dba się ani o konwenanse, ani o założony gorset. Dla mnie zawsze najpierw najważniejsze jest, by znaleźć dostęp do źródła wody (zwanego zazwyczaj przeze mnie łazienką i nie jest ważna jej forma: wiadro z wodą, rzeka, studnia, czy polowe prysznice). Gdy tylko ją namierzyłam, od razu poczułam się bardziej u siebie i przeszłam przemianę w osiemnastowieczną rewolucjonistkę. Ubrana w koszulę, halkę i otulona chustką wróciłam do obozowiska. Ogień przyjemnie trzaskał, a skupieni wokół żołnierze zabawiali nas opowieściami o wcześniejszych kampaniach. Niedługo później weszłam do jednego z namiotów (z którego wyrzuciłyśmy jego właściciela ;) ) i zasnęłam na słomie.



Następnego dnia obudziły nas werble. Spałyśmy jedna obok drugiej na posłaniu ze słomy i mnóstwa porozrzucanych rzeczy. Siano było wszędzie i wszystko nim pachniało. Jako pierwsza wyszłam z namiotu i pierwsze, co ukazało się moim oczom, to okazała gilotyna oraz jej ostrze szatkujące niewinnego... ogórka. Zabrałam część skazańca i przyrządziłam sobie z niego śniadanie, a następnie postanowiłam się ubrać, uczesać i pomalować, by wyglądać jak prawdziwy, osiemnastowieczny człowiek, co jeśli się weźmie pod uwagę obozowe warunki, nie jest wcale prostym, ani szybkim zadaniem. Około południa wszystkie byłyśmy gotowe i postanowiłyśmy pozwiedzać trochę ogromne obozowisko, podróżując po epokach od wczesnego średniowiecza do lat 80. XX wieku. Okazało się, że nie tylko nasza gilotyna jest nietypowym sprzętem - niektórzy, aby wzbogacić swoją dioramę (bo tak, właśnie, robiliśmy dioramy) przywieźli ze swojej epoki samolot, czołg, konie i łowne ptactwo, nawet kury lub, jak zaprzyjaźnieni wikingowie, łódź, którą pływali po tutejszym stawie. 


Załapałyśmy się na jeden z rejsów po tym mętnym jeziorku z wysepką, co orzeźwiło nas w upalny dzień. Nieco dalej toczyły się rycerskie turnieje, liczne pokazy, będące częścią prezentowanych dioram, a na średniowiecznym targowisku trwał handel ziołami, ozdobami i ręcznie wykonanymi przedmiotami. Podczas spaceru natrafiłyśmy na kilku naszych znajomych, którzy zmienili epokę i chętnie ugościli nas u siebie.
"Jakoś nie widzę tej podmianki" powiedziała Ela, która miała być przedmiotem egzekucji, zmienionym w kluczowym momencie na arbuza. Gdy jednak dotarłyśmy do naszej dioramy, okazało się, że nasza Maria Antonina została uniewinniona, a głównym skazanym miały być główki kapusty, która "sprzeciwiła się woli ludu" i za chwilę, poszatkowana będzie krwawić sokiem z buraków. Zgromadzeni wokół ludzie wiwatowali, a ciężkie ostrze pracowało, przypominając nam o konieczności zrobienia kolacji.



Wbrew pozorom, krwiożerczy, rewolucyjny lud nie pożarł skazanej wcześniej kapusty. Markietanka Dominika udała się po produkty, a ja nie wiedzieć czemu zaczęłam zarządzać przygotowaniem mającej powstać zupy. W polowej kuchni umyłam kartofle i inne warzywa, a następnie długo kroiłyśmy je z dziewczynami, dorzucając je co jakiś czas do kociołka umieszczonego nad ogniskiem. Po zmroku zupa była gotowa (gotowanie na ogniu nie jest ani proste, ani tym bardziej szybkie!). Zjadłyśmy ją, w ciemnościach nie widząc nawet, jak wygląda i, znów przemienione w rewolucyjne chłopki (czyli bez sukni i sznurówek, za to w samych halkach i chustach) udałyśmy się w odwiedziny do naszych znajomych z drugiej strony stawu.

Nie w bieliźnie, ale za to z zestawem dobosza :D
Gdy wchodziłam do namiotu, by iść spać, dziewczyn jeszcze tam nie było. Bez szczególnego zastanowienia ułożyłam się na swoim miejscu przy wejściu i usnęłam. W środku nocy obudziła mnie burza z piorunami i ulewny deszcz. Stwierdziłam tylko, że historyczne namioty jednak nie przeciekają i zasnęłam znów. Dopiero rano okazało się, że wszystkie rzeczy zostawione na zewnątrz całkiem przemokły (no niemożliwe!), zupy zrobiło się ze dwa razy więcej, a po ognisku został mokry popiół. Zaczęło się wielkie suszenie i sprzątanie oraz przygotowywanie jajecznicy na śniadanie. Po nieudanej próbie jakiegokolwiek ułożenia rozprostowanych włosów (nie ma to, jak lusterko zawieszone na gilotynie) leżałam wraz z dziewczynami na trawie w słońcu, śpiąc i wygrzewając się, gdy wtem przez sen dobiegł mnie zrozpaczony okrzyk "Moja łyżka! Spaliłeś mi łyżkę!" Okazało się, że drewniana łyżka, towarzysząca żołnierzowi od wielu lat na każdej wojnie poległa wetknięta do ogniska. Kupienie nowej nie zmniejszyło żalu poszkodowanego, postanowiliśmy więc urządzić pogrzeb łyżki.


Drewniane sztućce wetknięte w ziemię otaczały ognisko, dowódca wymienił w pożegnalnej mowie wszystkie dokonania łyżki na przestrzeni prawie 10 lat ("Ta oto łyżka sprzeciwiła się woli lu..""Nie, trochę szacunku! Mam ją od 2007"), a następnie została rzucona w ogień. Całopalenia dopełniło smutne brzmienie żołnierskiej trąbki, które już chyba zawsze będzie mi się kojarzyło z tym nietypowym porankiem. Niedługo później zawołano nas na finalną bitwę. Walczył każdy przeciw każdemu, używając dowolnej broni. Jadąc na czołgu z rozpuszczonymi włosami w samej sznurówce i halkach, z szablą przewieszoną przez ramię, wywijając drewnianą chochlą zastanawiałam się, czy tak właśnie miało być. Chyba nie do końca, ale takie szalone wyjazdy bywają najlepsze, nie? ;)


Viewing all articles
Browse latest Browse all 105