Quantcast
Channel: Buduar Porcelany
Viewing all 105 articles
Browse latest View live

Na pierwsze mrozy / różany krem glicerynowy

$
0
0
Dzisiaj szybki przepis na pachnący różami, otulający, historyczny krem do twarzy doskonały na nadchodzące właśnie pierwsze przymrozki. 

Przepis pochodzi z książki Encyclopedia of practical receipts and processes z 1872 roku (którą ostatnio dość mocno eksploatuję, ale mam już przygotowany nowy cykl kosmetyków historycznych diy z innego, dość ekscytującego źródła ;) ). Gliceryna, użyta w kremie znana jest co prawda od lat 1780., ale jak dotąd w żadnej z wcześniejszych recept, nad którymi pracowałam nie miałam okazji się z nią spotkać. Tutaj to ona jest bazą kremu, dbając o zatrzymanie wilgoci w skórze, a więc odpowiedni poziom nawilżenia.

(obrazek można powiększyć, klikając w niego)



Składniki: 
  • 1/2 uncji = 14 g spermacetu (zamiennie: olej jojoba),
  • 2 uncje = 56 g olejku ze słodkich migdałów,
  • 1 uncja = 28 g białego wosku,
  • 4 uncje = 112 g gliceryny.

Przepis:

"Najpierw wymieszaj spermacet, olej ze słodkich migdałów i biały wosk. Następnie dodaj glicerynę i mieszaj do całkowitego wystygnięcia. Uperfumuj esencją różaną."
Nie do końca ufałam tej kolejności, więc wolałam najpierw wymieszać olejki z gliceryną (do odmierzenia użyłam łyżeczek miarowych) i do podgrzanej w kąpieli wodnej całości dodać rozpuszczony wosk oraz kilka kropli esencji różanej. Po dokładnym i długotrwałym mieszaniu, gdy mieszanka wystygła, powstał dość gładki, pachnący krem.






Jak widać, nie tylko współcześnie mamy kosmetyki, które "różane" są właściwie tylko z nazwy. Również dziewiętnastowieczni stosowali te drobne oszustwa i chwyty marketingowe. Krem, choć gładki i mocno nawilżający (nada się raczej do suchej skóry i nie za bardzo pod makijaż, choć na zimę dla ochrony przed mrozem będzie jak znalazł), nie jest niczym specjalnym. Tłusty, odżywczy i ładnie pachnie. Chyba potrzebuję większych wyzwań kosmetycznych :D A Wy, macie ochotę spróbować?


ENGLISH:Today`s historical cosmetics recipe comes out of "Encyclopedia of practical receipts and processes" (1872) and tells how to make a rich, moisturizing face cream. A "rose" cream without any roses in it! The base is glycerine, spermaceti (I used jojoba oil instead), sweet almonds oil and white wax. Few drops of rose essence are the only "rose" thing in the whole mixture. The recipe is very simple, you just need to mix the fluid ingredients together, warm them up a little and then add melted wax. Mix until it is cold and add rose essence. That`s all! The cream is smooth and quite greasy so I recommend using it rather in winter (to protect from the frost) and not under the makeup.


Ubieramy się w latach 1780-1795

$
0
0
Oto post, do którego zdjęcia pewni pruscy żołnierze chcieli wykraść mi z telefonu w Oporowie! :D Nic z tego, panowie! Dziś będziemy się ubierać, a warstw będzie wiele - w końcu to wiek XVIII...


Na dobry początek, jak zawsze zakładano koszulę. Moja jest bardzo króciutka i uszyta z lekkiego batystu (podczas zdjęć było ponad 30 stopni...) i jest to jedyna koszula, jaką aktualnie posiadam :D Zimą zaopatrzę się w bardziej odpowiednią historycznie na ten okres, lnianą i dłuższą. Biedna, czy nie, koszula jednak zawsze musiała jakaś być. A do niej pończochy.


Nie będzie niczym zaskakującym, gdy napiszę, że na koszulę zakładano sznurówkę. Te osiemnastowieczne przyjmowały kształt stożka i usztywniane były w całości lub częściowo fiszbinami (z wieloryba). Moją (wykonała ją utalentowana Ela) usztywnia rattan - cienkie, drewniane patyczki. Wbrew pozorom (nadawanie ciału innego kształtu, niż jego naturalny wydaje się brutalne, jednak w tym przypadku nie jest to prawda) sznurówka leży idealnie i jest bardzo wygodna. Latem spędzałam w niej całe dnie i pod koniec nie czułam żadnego dyskomfortu. W osiemnastowiecznych sznurówkach bardzo podoba mi się linia dekoltu - nawet maleńki biust jak mój prezentuje się w takiej sznurówce ładnie, no i talia, wraz z żebrami jest w niej bardzo wąska.


Po sznurówce czas na najlepszy chyba z osiemnastowiecznych patentów - kieszeń! Kieszenie takie były wiązane pod stelażem / poduszką, halkami i sukienką. Sięgało się do nich poprzez wycięcie w sukni i halce, a można tam było schować wszystkie potrzebne na co dzień drobiazgi. Ręce zawsze miało się wolne, nie trzeba było dodatkowo pamiętać o torebce, no i nikt nie mógł nic z takiej kieszeni wykraść. Jedynym problemem było to, że jak się do niej za dużo naładowało, mogła obciążać biodra i być widoczna w fałdach sukienki. No i zawsze można było nie trafić do niej chowanym przedmiotem i w ten sposób go stracić. Zgubiłam tak telefon w nocy w Oporowie, ale na szczęście szybko znalazł się pod stołem ;)

O odpowiednią objętość spódnicy dbały zawsze odpowiednie stelaże lub poduszki. Ich kształty i rozmiary były różne. Do mojej sukienki z lat 1790. nie pasowały typowe pierożki, więc uszyłam wypełniacz z podwójnej warstwy pikowanego materiału (a że jest czarny, ochrzciłam go "sado maso rump" xD ). Taki tyłek nadaje objętość, ale w dość łagodny sposób, nie zaburzając modnej pod koniec XVIII wieku smukłej sylwetki i nadając całości opływowy kształt.


Na wierzch idzie oczywiście halka, na której spódnica ładnie się rozłoży. Moja ma boczne wycięcie na kieszeń, zmarszczenie w tyle i falbanę, dzięki czemu całkiem nieźle radzi sobie ze swoimi zadaniami (ale w sumie potrzebowałabym nowej ;P ). Na zdjęciach dobrze też widać, jak czarny tyłek nadaje całości kształt.
Na koniec można już założyć sukienkę i ruszać na podbój jakiejś odpowiednio sentymentalnej arkadii :D


ENGLISH:The post shows the most important layers every woman in 1780s-1795 should wear under the gown. Chemise (my is too short so soon I will sew another one for 18th century), stays, pocket, false rump (I call my "sado maso rump" because of the black quilted material it is made of. Well, there was nothing better in my stock when I dramatically needed a new rump a night before an event :D ), petticoat and finally - a dress. I like the 1780s underwear because it is very comfortable - especially stays and the pocket. You can feel self-confident and comfy all day. And have everything you need with you, hidden under the skirt :D

Austerlitz 1805 / 2015. Opowieść panny idącej za wojskiem

$
0
0
Są takie wydarzenia, na które czeka się cały rok - lub prawie rok. Tak było właśnie w tym przypadku. Podczas, gdy Waterloo wydawało się właściwie nieosiągalne, Austerlitz jako najbliższa z dużych batalii napoleońskich kusiła mnie od ostatniej zimy. Obiecałam sobie, że pojadę z żołnierzami - i pojechałam. Szycie wyprawki (wełniana sukienka i płaszcz) trwało właściwie od października i z każdym dniem, wykrojonym elementem i każdym kolejnym ściegiem zbliżało mnie do kolejnej wizyty w XIX wieku.


 
Tym razem właściwie nie potrzebowałam zabierać już żadnych współczesnych ubrań, bo podróż w czasie odbyłam od razu w historycznych. Było wczesne popołudnie, gdy w rozwianej pelisie, z koszem wypełnionym korzennymi ciastkami i fatałaszkami wsiadłam do pojazdu żołnierzy i pojechałam wraz z nimi do Austerlitz. Podróż minęła bardzo szybko i po przybyciu okazało się, że byliśmy jednymi z pierwszych osób na naszej kwaterze. Dla mnie i Eleonory nastał czas przygotowań do balu na Zamku w Sławkowie, na który zostałyśmy zaproszone. Martwiłam się, że będziemy spóźnione lub nie zdążymy się przygotować i będę musiała (podobnie, jak latem) jechać na bal w papilotach. Jednak dzięki żołnierzom z 2 pułku byłyśmy na tyle wcześnie, że zdążyłyśmy nie tylko na spokojnie się przygotować, ale i przywitać ze wszystkimi znajomymi i porozmawiać o tym, co działo się od ostatnich wspólnych kampanii. 
W międzyczasie dwóch żołnierzy z 2 pułku zaproponowało nam swoje towarzystwo na balu, na co przystałyśmy ochoczo i po niedługim czasie spacerowaliśmy już we czwórkę bulwarem, prowadzącym do sławkowskiego zamku. Przed nim stały zgromadzone tłumy, wiwatując na cześć kilku znamienitych gości. Zapowiedziano walca na zamkowym dziedzińcu, w którym wirowałyśmy wraz ze wszystkimi, a kilka minut później otworzono bramy. Wojska maszerowały w tamtą stronę, eskortując wyżej postawionych gości, a my poszliśmy za nimi. Odźwierny wskazał nam drogę do garderoby, w której zostawiliśmy płaszcze i przeszliśmy do ogromnej sali balowej.

fot. Evzen Petrik
Zamek w środku prezentował się cudownie! Gdy sunęłam miękko po parkiecie w otwierającym bal polonezie, kryształowe żyrandole rzucały świetliste refleksy między zebranych gości i pomnażały ich ilość w wysokich, reprezentacyjnych lustrach. Między licznymi tańcami napotkałam kilku znajomych. Ukłonił mi się pewien rosyjski książę, którego poznałam na balu księżnej Richmond i zamieniłam z nim parę zdań, nim podszedł do mnie pewien młody żołnierz z 18 pułku i poprosił o kolejny taniec. Spędziliśmy czas we wzajemnym towarzystwie już do końca balu, zabawiając się tańcem i dowcipną konwersacją. Wniesiono piętrowy tort i po krótkiej ceremonii krojenia nasi nowi przyjaciele przynieśli nam i sobie po kawałku. Był bardzo słodki, z karmelowym nadzieniem i właśnie zastanawialiśmy się, czy napoleoński, złoty orzeł (którego skrzydło niecnie ułamaliśmy) zrobiony jest z cukru, czy z marcepanu, gdy zauważyłam, że ktoś mi się przygląda. Był to muzyk z 18 pułku, którego poznałam w tym właśnie miejscu pięć lat temu i spotkałam już w tym roku na Waterloo. Wiedziałam, że nie będzie go na tym balu, gdyż dowódca nie zezwolił im na tę zabawę, jednak nie przypuszczałam, że przyjdzie mimo to, by popatrzeć, jak tańczę. Oddaliśmy się miłej pogawędce i po skończeniu balu żołnierz asystował nam właściwie przez całą drogę do pojazdu. Czekali tam już na nas nasi znajomi z 2 pułku, którzy połowę balu spędzili w zamkowej piwniczce wraz ze zgromadzonym tam wojskiem.


Gdy przekroczyłyśmy drzwi naszej kwatery, okazało się, że zaszło tam niewiele zmian. Przyjechali mocno spóźnieni żołnierze z 9. pułku, z którymi entuzjastycznie się powitałam, a poza tym wojsko oddawało się właściwym sobie rozrywkom - kartom i hulance, które przed bitwą dla niektórych mogły okazać się właściwie nieco bardziej zgubne w skutkach, niż bal ;) Zdjęłam diadem i balową suknię, otuliłam się moim miękkim peniuarem i zasnęłam na górze usypanej z naszych wspólnych rzeczy - i to tak mocno, że nie obudziło mnie nawet chrapanie wszystkich żołnierzy wszystkich pułków polskiej piechoty.

fot. Pav Lucistnik
Nazajutrz, grubo przed wschodem słońca obudziłam się i przemykając w ciemnościach między śpiącymi żołnierzami, ich karabinami, czapkami rogatymi, czakami, bębnami doboszy i całą resztą poskładanego na podłodze sprzętu (dystans całej sali był ogromny, przez co czułam się trochę jak saper - i to niekoniecznie taki napoleoński ;) ) udałam się przed jedno z dwóch dużych luster, które posłużyło mi za gotowalnię. Ubieranie na początku XIX wieku zajmuje bardzo dużo czasu (czemu budzący się i przechodzący obok żołnierze niezmiennie dawali wyraz), a że wymarsz był o 8 rano, musiałam się spieszyć. Po krótkim przemarszu udaliśmy się na śniadanie, a zaraz potem - na pole bitwy. Przed bitwą wojska czekały ponadgodzinne manewry, poczęstowałam więc żołnierzy korzennymi ciastkami i udałam się z Eleonorą do położonej nieopodal Twarożnej na spacer. Po drodze, sadząc nie do końca zgrabne susy przez zabłocone i nierówne pole zauważyłyśmy, że nieopodal ktoś przejeżdża na siwym koniu. Był to sam Napoleon! Ukłonił się nam i pojechał dalej, a my jeszcze jakiś czas później z rumieńcami komentowałyśmy to zdarzenie.

Obóz w Twarożnej, fot. Austerlitz.org
Całą drogę szłyśmy za trzema przystojnymi gwardzistami, szepcząc do siebie różne takie aż w końcu dotarłyśmy do miasteczka. Z dala słychać było dźwięki kutego przez kowala żelaza oraz trzaskanie ognia wielu ognisk. Nad rzeczką stał rozłożony obóz, w większości pusty, gdyż mieszkańcy tych licznych białych namiotów przygotowywali się do bitwy na polach pod wzgórzem Santon. Kilku z nich spacerowało leniwie po miasteczku. Wśród nich był nasz znajomy muzyk z 18., którego obecność w polu nie była w tym momencie konieczna. Zamieniliśmy parę słów, a następnie poszłyśmy obejrzeć z bliska obóz. W jednym z namiotów rosyjskie markietanki sprzedawały warzący się w ogromnym kotle na ognisku, aromatyczny caj i różne przysmaki, z którymi można go pić. Za kilka koron nabyłam pierożek z twarogiem i czarkę gorącego napoju i wraz z Eleonorą usiadłyśmy przy ogniu. Niedługo później obóz zaczął się zaludniać powracającymi z pola oddziałami. Słychać było, jak maszerują w takt wygrywany przez doboszy i zbliżają się do miejsca naszego pobytu. Ich markietanki zaczęły się krzątać i rozlewać zupę z drugiego kotła. Wydawało mi się, że widzę moich znajomych z balu, jednak wkrótce usłyszałyśmy wołanie z innej strony i okazało się, że 7 pułk, pod którego opieką przebywałyśmy zaczął się zbierać i wzywano nas w tę stronę. Po drodze ukłonił nam się jeszcze jeden z dowódców piechoty, którego znałam z czasów moich wcześniejszych wizyt w Austerlitz.


Wraz z wojskiem przeszłyśmy na pole bitwy. Jeden z wysokich oficerów skierował nas w bezpieczne miejsce, z którego (wszedłszy na ułożone piętrowo snopy siana) mogłyśmy obejrzeć poczynania naszych mężnych wojaków. Podczas bitwy słońce jasno lśniło nad sławą Napoleona, a my oglądałyśmy, jak grupy małych, jakby ołowianych żołnierzyków przemieszczają się na polach płaskowyżu Pratzen, zdobywając cesarzowi jego największe zwycięstwo. Dopiero zachód słońca po bitwie przyniósł właściwy dla grudnia chłód, okrywając niebo miękką, różową poświatą. Żołnierze krzyczeli "wiwat" i powoli zbierali się znów w roty, by odbyć wymarsz w stronę kwater. 


Po drodze ustaliłyśmy, że wieczorem wybierzemy się częścią żołnierzy na świętowanie zwycięstwa do Sławkowa i tak też zrobiłyśmy. Miasteczko rozświetlone było mnóstwem świateł i wielkim ogniskiem rozpalonym niedaleko zamku. Biała tarcza zegara na kościelnej wieży odliczała czas do 20:00, o której miał się odbyć przemarsz zwycięzców. Do tego czasu mogłyśmy wmieszać się w wiwatujący tłum i korzystając z wystawionego z tej okazji jarmarku rozgrzać się korzennym miodem pitnym i prażonymi migdałami. Wkrótce wybiła ósma i w oddali pojawiły się maszerujące oddziały. Weszłam na zamkowy mur, by lepiej się im przyjrzeć, jednak wkrótce tłum zaczął niebezpiecznie płynąć w stronę zamku i napierać ze wszystkich stron. Ciężka kawaleria torowała sobie wśród nich drogę do zamku, za nią kroczyły wojska, a za nimi - markietanki. Wskoczyłyśmy szybko w to miejsce i w takim towarzystwie przedostałyśmy się do pałacowych ogrodów. Tam oddziały zatrzymały się, a my wycofałyśmy się trochę i pod osłoną nocy czekałyśmy na to, co będzie dalej. Kilkuminutowy, wspaniały pokaz fajerwerków rozświetlił niebo, zamykając zwycięski dzień deszczem złotych, lśniących gwiazd. 


Nazajutrz z samego rana zebraliśmy się do wymarszu. Nastąpił czas pożegnań i obietnic wielu kolejnych spotkań w XIX wieku. Przed samym wyjazdem zdążyliśmy jeszcze odbyć spacer po zupełnie cichych i pustych ogrodach zamkowych oraz zjeść pożywne drugie śniadanie w zamkowej kuchni (nie ma to, jak czeskie smażone, ziemniaczane ciastka z twarożkiem i miodem). 
Przeciągany czas pożegnania ze Sławkowem w końcu musiał jednak nadejść, a wraz z nim -  kilkugodzinna droga do domu. Po wczorajszym słońcu nie było ani śladu - przez Morawy przesączała się gęsta, wilgotna mgła, zostawiając w tyle, za sosnowymi lasami i miękkimi wzgórzami wspomnienie kilku dni spędzonych w Austerlitz w 1805 roku.



An Austerlitz tale / ball, battle and celebrating victory in 1805

$
0
0
There are some events worth waiting for the whole year. When you are thinking over all the historical gowns and things, sewing for days and counting down for a moment you leave home to spent few days in 19th century, it is almost sure, some adventures are waiting just behind the corner. Austerlitz is one of them.



Last year, after a ball in Warsaw, when I was willing for a napoleonic reenactment and Waterloo (I will translate my both Waterloo ball and battle stories to english to at the end of the year, I promise!) looked unattainable, I decided I will go to Austerlitz with soldiers in December - and I did it! The journey with soldiers passed quickly and as soon as we reached our cantonment, we started our ball preparations. I decided to wear my Duchess od Richmond Ball gown with a matching tiara - it seems to be my favourite set! There was still much time to greet many friends and conversate. Two of the new acquaintances offered they can escort us to the ball. We agreeded and soon moved to a Slavkov Castle, where the ball took place.





photo Evzen Petrik
The place before the castle was quite crowded. Everyone was waiting for the special guests and in a minute after they came, the valtz started. We were swirling there quite a long time and when the music stopped, guards started to escort special guests to the castle. We followed them and soon found ourselves in a splendid ballroom - full of light shining in chandeliers and tall mirrors. I enjoyed polonaise, valtzes, quadrilles and contredances, especially because there were young and kind soldiers who accompanied me all the time. I also met there my other acquaintances. A russian prince, I met at the Duchess of Richmond Ball, took a bow and then we exchanged some kind words. I also recognized his adorable wife and sweet daughter in a pink dress, who didn`t miss any dance :)



When it was close to the midnight the beautiful cake was brought and then sliced. Our soldiers brought us some pieces of it and when we all tried to guess if the (torn off secretly) wing of napoleonic eagle was made from marzipan or sugar, I realized there is someone I met before, behind me. I turned around and recognized my friend - musician of the regiment, I had met there, right there 5 years ago. Then we also met at Waterloo and I knew he would be in Austerlitz now as well but he wasn`t allowed to dance. It was so nice, he came to the castle anyway, just to watch us dancing and talk. After the ball ended, he escorted us to the vehicle and we came back to our place.

photo Pav Lucistnik
The next day started very early - it takes much time do get dressed in early 19th century and when I prepared by the one of two big mirrors in the hall, already woken soldiers stopped and stared incredulously, which was a little fun to me. It is not simple to be a historical accurate civilian reenactor and share the room with all the french infantry regiments from Poland at the same time :D
After I prepared, there was a time to march out to the battlefield. We went with soldiers to the Santon hill and then watched a while their maneuvers. I gave them spicy cookies, I baked before and then we left them exercising and moved to Tvarozna for a walk. As we were walking down, a man on a grey horse appeared and greeted us kindly. It was Napoleon himself! We bowed as gracely as the moulded mud under our feet allowed. Then he moved in Santon direction and we went a way to the village chattering about the honor of meeting the emperor himself.

Tvarozna camp, photo Austerlitz.org
There was really pretty camp near the river in Tvarozna. There were crackling fireplaces with the hot tea and soup in the iron pots above. And white tents around. The whole village was so quiet, we could hear the blacksmith`s hammer clanging. Everyone were on the fields. Everyone except some soldiers randomly walking there and back again. One of them turned out to be my friend, who said there is no need for musician to be at the maneuvers. We were talking a while and after that we sat near the fireplace with a cup of hot caj (tea) and a treats we got from russian vivandieres. In short time the troobs came back. We heard their march and drums and soon our regiment called us. It was high time to go for the battle!


We spent the whole battle sitting on a straw and just watching soldiers move. They looked as a toys in the hands of three emperors. But the sun shined bright for Napoleon and brought him brillant victory. Before the dawn it was all finished and the soldiers started to form in sections to go back to cantonment and feast there. We decided to go with some of them to Slavkov. When we came to the village, it was full of excited people. The night was enlighted by the fire and many lights. The spicy hot wine and honey and roasted almonds warmed us while we were walking down the boulevards to wait for the victory parade. The crowd grew and when the parade began, all the people started moving to the castle`s gardens. I was a little scared but then saw heavy cavalry showing the way to castle. Behind the horses regular troobs marched and behind them - vivandieres, we joined as quisk as possible. This helped us to protect from the crowd (I lost my glove and got drenched with spicy wine anyway...) and get into the garden. There were amazing fireworks there! The whole sky was covered with sparkles, twinkles and golden stars which fell down on us to end this beautiful day.


The next morning it was high time to go back home. We tried to stay in 19th century a little longer by taking a walk through quiet and epmty now castle gardens. We also tasted some delicious czech fried potato cakes with cheese and honey as a breakfast. But then it was really high time to be back. As we travelled to 21st century, leaving Austerlitz behind, the dense, wet fog of time oozed the Moravia pine hills creating a memory of the happy, past time in 1805.




"Chmurne w polu niebo i cierpkie jagody" / strój jeździecki z lat 1840.

$
0
0
"Bujno rośnie, odludnie kwiat stepowy ginie;
I wzrok daleko, próżno błądzi po równinie;
A w niezbędnej zgryzocie jeśli chcesz osłody,
Chmurne na polu niebo i cierpkie jagody.
Idź raczej w piękne mirtów i cyprysów kraje;
Co dzień w weselnej szacie u nich słońce wstaje,
U nich w czystym powietrzu jaśniejsze wejrzenie
I głosy rozpieszczone, i rozkoszne tchnienie.



Tam, jeśli dawnych rzeczy myśl w tobie głęboko,
Może, w ten śliczny błękit wpatrzywszy twe oko.
Słodycz w rozpaczy znajdziesz i lubość w żałobie,
Jak uśmiech ust kochanych w śmiertelnej chorobie;
Ale na pola nie chodź, gdy serce zbolało;
Na równinie mogiły — więcej nie zostało —
Resztę wiatr ukraiński rozdmuchał do znaku —
To siedź w domu i słuchaj dumek o kozaku.”



"Ej! Ty na szybkim koniu gdzie pędzisz, kozacze?.
Czy zaoczył zająca, co na stepie skacze?
Czy rozigrawszy myśli, chcesz użyć swobody
I z wiatrem ukraińskim puścić się w zawody?
Gdy koń, co jak ty, dziki, lecz posłuszny, żyje,
Porze szumiący wicher wyciągnąwszy szyję.
Umykaj, Czarnomorcu, z swą mażą skrzypiącą,
Bo ci synowie stepu twoją sól roztrącą.
A ty, czarna ptaszyno, co każdego witasz
I krążysz, i zaglądasz, i o coś się pytasz,
Spiesz się swą tajemnicę odkryć kozakowi —
Nim skończysz twoje koło, oni ujść gotowi."

 
"Pędzą — a wśrzód promieni zniżonego słońca,
Podobni do jakiego od Niebianów gońca —
I długo, i daleko, słychać kopyt brzmienie:
Bo na obszernych polach rozległe milczenie;
Ani wesołej szlachty, ni rycerstwa głosy,
Tylko wiatr szumi smutnie uginając kłosy;
Tylko z mogił westchnienia i tych jęk spod trawy,
(Co śpią na zwiędłych wieńcach swojej starej sławy.
Dzika muzyka — dziksze jeszcze do niej słowa,
Które Duch dawnej Polski potomności chowa —
A gdy cały ich zaszczyt krzaczek polnej róży,
Ah! Czyjeż serce, czyje, w żalu się nie nuży?"


"I ciche, puste pola — znikli już rycerze,
A jak by sercu brakli, żal za nimi bierze.
Włóczy się wzrok w przestrzeni, lecz gdzie tylko zajdzie,
Ni ruchu nie napotka, ni spocząć nie znajdzie.
Na rozciągnięte niwy słońce z kosa świeci —
Czasem kracząc i wrona, i cień jej przeleci,
Czasem w bliskich burianach świerszcz polny zacwierka,
I głucho — tylko jakaś w powietrzu rozterka."



"Nie porwał się do korda — już spał — spał na wieki.
I cicho — gdzie trzy mogił w posępnej drużynie;
I pusto — smutno — tęskno w bujnej Ukrainie."



Tekst: Maria, Antoni Malczewski, 1825 r.
Muzyka: Dario Marianelli
Strój: amazonka z lat 1840. - Buduar Porcelany
Uczesanie, makijaż: Buduar Porcelany
Zdjęcia: Kris Renoir (nobleman.pl)
Wspólpraca: Eleonora Amalia (domowakostiumologia.blogspot.com), Palina Karnei (facebook.com/CorsetryRomance)

Lokalizacja: Stajnia Sarmacja, Pisary k. Krakowa (stajnia-sarmacja.pl)

Historical Sew Monthly 2015 / annual summary

$
0
0
If we talk about Historical Sew Monthly challenge, I`ve been a bad, bad blogger last year! 

[polskie podsumowanie pod koniec posta]


In January I really wanted to take part in the game, planed every single month with things to sew and wanted to post them one by one, as the others did. Then the life happened and chaos snuck so I decided to post challenges every quarter. But after that Waterloo came with many other events, which changed the summer into one long festival mixed with hard working periods that lasted all days and most of the nights containing neither rest nor sleep. I had even not enough time to write my "travelling in time diary" posts! There were also many violent (indeed :D ) changes in my private life so the challenge posts and its order just died. 

But now it`s high time to resurrect! Let the one, long, HSM 2015 post happen!
I`ve been really busy in sewing through the whole year. Almost every weekend was spent by the sewing machine or at an event :) so there is much to choose from and match to a primary categories. 
Let`s start!




January / Styczeń - Foundations/Podstawy 

Knowing about upcoming Waterloo event, I started with 1810s undergarments. Chemise and petticoat came out nice BUT now I am going to make them once again because chemise is really too short and petticoat suffered much during many reensctments (after many washings, the Waterloo mud still decorates the hem :O ). Short stays I made didn`t work so I ordered a long one from Corsetry&Romance and never, ever again will even try a corset. Waste of my time :D




February/Luty - Colour Challenge: Blue/Wyzwanie kolorystyczne: niebieski

Actually, I sewed it in March because the undergarments took too much time. It was also my first time with proper 18th century clothes and I liked both sewing (almost no problems!) and effect. Late 1780s / early 1790s are definitely my decade in 18h century :) The gown came out exactly as I planned (here is the main inspiration), I wore it many times in summer and plan another one 1790s gown in the next year.


March/Marzec - Stashbusting/Pozbądź się zapasów 

We cannot see it well but the whole lining of the new Austerlitz pelisse is made of pink cotton from my stash. To tell the truth, I was too busy to even think of the lining and after I began, I realized there is another fabric needed. So I started digging in stash and finally used the pink one. The whole "skirt" of pelisse looks like a patchwork (he he) because of lack of the fabric in a matching size :D
(I sewed in November as in March there was no stash in my wardrobe at all!)


April/Kwiecień -  War & Peace/Wojna i Pokój

It was the real war & peace as I sewed the dress for Waterloo both - The Duchess of Richmond Ball and The Battles (I will translate both of the stories soon). The gown is a simple one (main inspiration here) and can transform from day to evening and ball gown if we use it`s accesories. Clever, especially if you have only few days to sew all stuff needed ;)

  • more pictures of the gown: day& ball



May/Maj - Practicality/Praktycznie

Collecting my "living in 1810s" items, I realized I need peignoir and made one. It is the most comfortable and practical thing ever. The Austerlitz event showed it perfectly when, tired after 13 hrs in a stays, I wanted to unlace myself but there were soldiers everywhere. Loose, soft peignoir brought much comfort after the whole day and allowed me to go on because it was still historical... and appropriate as we were all in a bedroom there, let`s say :D


June/Czerwiec - Out of Your Comfort Zone 

In June it was the second time but the very first with 1810s happened in January. I wanted to make a ball gown from the saree I had bought few months before in London but did too little research and that`s why the gown (even if looked nice and had perfect shape for the period) was a real disaster. The bodice had too deep cleavage and the skirt cut form a rectangles was too tight in ankles and when I walked, it showed the petticoat. I don`t want even think of the train... well "train". 
And the fabric I used was too sensitive. The gown didn`t lasted the ball, as you can see it in the picture. Feathers in the hair, gown torn and falling off --> no f*cks given that night! :D


July/Lipiec - Accessorize/Akcesoria

Huzzah for Waterloo accessories! These helped me a lot to transform not only at bicentaire but also at the other events. The mameluke sleeves and chemisette are perfect for a daywear. If we remove them both, we get a little, white dress good for an evening. Adding taffeta bodice transforms this simple dress into a ball one. Love it!


August/Sierpień - Heirlooms & Heritage/Dziedzictwo

I wanted to ommit this challenge but it just happened naturally in December, a night before an Austerlitz event. I needed new reticule so badly! The pink and violet ones didn`t match the whole outfit so I made one quickly from woolen leftovers after a new day gown. Without any decoration it looked poor so I started searching for something suitable to decorate it. And after a while I ended up with my great-grandma black, vintage lace and embroidery thread (yes, tassel is its second form :D )


September/Wrzesień - Colour Challenge: Brown/Wyzwanie kolorystyczne: brąz

Is it marsala or plum or maybe dark chocolate brown? The colour changes in a different light. Here, on the photo it looks rather purple but well. And don`t ask, what is it - ask what it will be: a plaid 1850s or 60s day gown! I didn`t decided yet which decade it will be and have only few days (including Christmas) to end it. No time to explain - get in the carriage!


October/Październik - Sewing Secrets/Krawieckie tajemnice

There is something hidden in this 1840s riding habit. And the photos don`t share the secret. What is it? I cannot explain until the second part of the project (probably in late winter / early spring). Be patient!

  • more pictures of the riding habit here



November/Listopad - Silver Screen/Ze srebrnego ekranu

It is also a little stashbusting challenge as I used fabric from my stash and it is also the matter of lighter bodice - there was not enough fabric for the whole gown :D I sewed it mostly because sewing (and listening to Jane Austen audiobooks during it) helped me not to think of the other sort things. The gown came out nice, even if the bodice is not a perfect one. Construction of the dress is similar to those worn by Romola Garai in Emma - long sleeved chemisette and the coloured dress without them. Nice match!

  • more pictures of the dress here



December/Grudzień - Re-do - powtórz dowolne z wcześniejszych 11 wyzwań. 

War & peace!!! :D :D My warm, grey, woolen day gown with a black lace, after I sewed it the second time (the first version was too bad) came out very nice. It is now my best-sewn dress and I love it! 

I am also making new 1810s petticoat so I am re-doing January challenge now but I am not sure if I will end it until 31th of December.

***

And that`s all! The whole HSM 2015. I know, most of the challenges were displaced but the main reason were the events, I had to sew on (if I hadn`t, I`d go there naked :D ) so be merciful. Maybe the next year, 2016 will be less crazy and allow me to go along the plan.

___________________________________________________________________
POLSKA WERSJA:
Tym razem było po angielsku (heloł, mój słabiacki ingliszu ;_: ), bo HSM to międzynarodowe wyzwanie. W poście wymieniłam tematy każdego z 12 miesięcy i przyporządkowałam do nich stroje powstałe w ciągu roku. Ze względu na szaleństwo wyjazdów (o których dowiadywałam się nie raz na ostatnią chwilę) i kilka gwałtownych zmian w życiu prywatnym, cały plan szyciowy wywrócił się do góry nogami i dlatego poszczególne wyzwania robiłam w innych miesiącach. Ale, ogólnie rzecz biorąc, dałam radę! W latach 1810. radzę sobie coraz lepiej, 1790. polubiłam, 1840. kocham z każdym strojem coraz bardziej, a 1850./60. są wciąż zagadką, którą na dniach będę rozwiązywać, bo właśnie szyję ostatnią w tym roku sukienkę :) 
Tymczasem zostawiam Was z tym postem i wracam do szycia. Przed świętami pojawię się pewnie jeszcze na instagramie lub facebooku, więc wiecie, gdzie mnie szukać (a jak nie, to polecam ten pasek po lewej) ;) Wesołych!!! :D

Czasy napoleońskie w trzech (filmowych) odsłonach

$
0
0
 Dzisiaj czas na chyba ostatni post w tym roku - pisany między wykańczaniem mojej najnowszej sukienki (dzienna z lat 1860 --> mniam!), robieniem list rzeczy potrzebnych przed nadchodzącym sezonem i kosmetycznymi poprawkami na blogu :3


Wiem, że większość z Was pewnie hucznie obchodzi Sylwestra i wybiera się na jakąś imprezę lub spędza ten czas z przyjaciółmi. Ja nie przepadam za tym świętem, dlatego zawsze staram się po prostu jakoś je przetrwać. Dla tych z Was, którzy mają podobnie lub po prostu z jakiegoś powodu zostają w tę noc w domu z laptopem i kubkiem gorącej herbaty mam na dzisiaj trzy filmy (właściwie to film i dwa seriale) osadzone w epoce napoleońskiej, dzięki którym czas do północy nie będzie się dłużył.
źródło obrazka
Wojna i Pokój to jedna z moich ulubionych książek. Długi post pochwalny o niej pojawił się na blogu jakiś czas temu (tutaj), więc o niej samej nie będę już pisać. Co do miniserialu z 2007 roku, wielu uważa go za słaby. Gromy spadają nie tylko ze strony wyznawców Tołstoja, lecz także rekonstruktorów, którym niemiłe są mundury użyte w filmie oraz zbyt mała ilość scen batalistycznych. Co do pierwszego, bardzo trudno jest przenieść wszystkie wątki zawarte na prawie 2000 stron na ekran, mając do dyspozycji zaledwie 4 godziny. Owszem, lepiej byłoby, gdyby serial miał tych godzin 40 i trwał kilka sezonów (o tym marzę), ale skoro tak się nie stało, należy cieszyć się tym, co jest, tym bardziej, że scenarzyści całkiem nieźle poradzili sobie z tym fabularnym ogromem. Dodatkowym plusem jest zmiana zakończenia, którego w powieści nie mogłam strawić ;)
Co do mundurów i ogólnie strojów w filmie, to dla kogoś, kto nie czytał żadnego regulaminu wojskowego z epoki i nie studiował wojskowych rycin, ale ma rozeznanie w modzie cywilnej czasów napoleońskich, stroje w filmie są ok. Nie zauważyłam żadnych rażących błędów (brak sznurówek pod niektórymi sukniami i haute couture hrabiny Bezuchow przemilczmy) - w końcu to tylko kostiumy filmowe i należy o tym pamiętać ;) Serial jest bardzo przyjemny dla oka i to nie tylko ze względu na piękne wnętrza (to uczucie, gdy poznajesz, że za posiadłość Pierre`a robi Peterhof :D ), żywe barwy i muzykę, lecz także całą galerię przystojniaczków. Po tym serialu me serce zabiło żywiej dla księcia Andrzeja i Pierre`a (bo w książce to wiadomka, że biło tylko dla młodego Rostowa :P ). 
Szczerze polecam ten serial wszystkim, którzy nie oczekują wiernego przeniesienia książki na ekran i chcą po prostu miło spędzić 4 godziny :)

źródło obrazka
Linie Wellingtona poleciła mi Marylou jeszcze przed naszym wyjazdem na Waterloo. Rozpaczliwie szukałam wtedy czegoś, co by się nadało do oglądania, ale wszystkie filmy w tej tematyce były już albo obejrzane, albo mocno trąciły myszką, a ja chciałam coś nowego. Ten film jest nowy i wizualnie bardzo ładny (znów dużo przystojniaczków, od siebie polecam marszałka Massenę :3 ), choć ilość poruszanych wątków i bohaterów chyba trochę przytłoczyła jego twórców. Oglądając, kilka razy trochę się pogubiłam i miałam wrażenie, że nie ma płynności między poszczególnymi wątkami, niemniej jednak wojna w Hiszpanii to temat, który lubię (--> dużo Anglików), więc zobaczyłam film do końca i ostatecznie mogę go Wam polecić. Jest tam dużo scen życia obozowego, towarzyszymy cały czas przemieszczającemu się wojsku i podążającym za nim cywilom, poznając przy okazji historie, które ukrywają poszczególni bohaterowie. Jest też mroczny Wellington, grany przez Johna Malkovicha i jego kulinarny vlog ;) Om nom nom

źródło obrazka

Na koniec ogólnie znany Sharpe. Zabierałam się do niego kilka razy, ale najpierw przytłoczyła mnie ilość (14 półtoragodzinnych odcinków), a potem...  Jak już przyszło co do czego, uwielbiany przez reko żołnierzaki serial dla mnie okazał się (powiedzmy to:) nie najlepszy. Co prawda możliwość podążania śladami wojskowej kariery i przygód przystojnego Sharpe`a sama w sobie jest już wystarczającym powodem, by te 14 odcinków obejrzeć, ale po drodze natrafimy na mnóstwo zniechęcających przeszkód. Po pierwsze: fabuła. Niektóre wątki są bardzo fajne, ale niektóre nie mają z wojnami napoleońskimi wiele wspólnego (potomkowie starożytnych Majów w Hiszpanii i magia? Serio?), co jest bardzo irytujące przy świadomości, ile porywających scen można by stworzyć, wykorzystując historię zamiast fantazjowania. Ale to jeszcze można przebaczyć, bo serial jest adaptacją serii książek. Natomiast nie do wybaczenia są stroje kobiet w tym filmie. Brak gorsetów, fet wylewający się zza paska, niechlujne fryzury (warkocze, rozpuszczone włosy...), byle jakie zdobienia... Za każdym razem, gdy na ekranie pojawiała się tak ubrana kobieta, gdzieś na rekonstrukcji bitwy jeden karabin spalał na panewce ;)
Lecz cóż, zawsze, zawsze, gdy miałam już dość i chciałam wyłączyć ten serial, z oddali wyłaniała się przystojna sylwetka Seana Beana w zielonym mundurze 95th Rifles i północny, brytyjski akcent skutecznie zmieniał moje zamiary ;)

Nie mam dodatkowego obrazka, więc wklejam Massenę z kurczakiem ;) /źródło

Na dzisiaj to by było na tyle, napiszcie koniecznie, czy widziałyście któryś z tych filmów i co (historycznego) planujecie robić w ostatnie dni roku!
Tymczasem wracam do szycia i do zobaczenia w 2016 :)


Damy i huzary / Bal Podoficerski Pułku 2 Ułanów Xięstwa Warszawskiego

$
0
0
Wyobraźcie sobie dwie panny wędrujące samotnie w mroźny, zimowy wieczór wzdłuż wybrzeża Wisły. Powietrze jest wilgotne i powoli przenika wełniane pelissy, gdy odziane w nie postacie skręcają w stronę rzeki i znikają w cieniu krzaczastych drzew. 
Jest styczeń 1816 roku. Nietypowy to sezon balowy - po ostatecznej porażce Napoleona rozproszeni żołnierze Księstwa Warszawskiego zbierają się, a oficerowie 2 Pułku Ułanów zapraszają do karczmy w ukrytej przed światem warowni, by razem wspominać minione zwycięstwa i porażki oraz cieszyć się wieczorem przy ogniu i wspólnym towarzystwem. 
Ów podoficerski bal zaczynał się wieczorem, więc jak tylko (spóźnione) przekroczyłyśmy bramę warowni, przy wejściu od razu powitali nas gospodarze wieczoru oraz zgromadzeni przed ogniskiem żołnierze. Zaprowadzono nas do karczmy i po chwili potrzebnej na zdjęcie zimowych peliss i poprawienie strojów dołączyłyśmy do zgromadzonych gości. 

fot. Sebastian Sygacz

W środku było ich wielu. Powietrze drżało od rozmów, ogień wesoło trzaskał na palenisku, a markietanki rozlewały aromatyczny poncz. Wszędzie stali żołnierze, rozprawiając żywo ze sobą i witając się z nowo przybyłymi. Zaraz też przedstawiono nas kapitanowi i porucznikowi huzarów, którzy z chęcią asystowali nam tego wieczoru. Oficerowie zaproponowali nam niezwykły, różany trunek oraz odprowadzili po jakimś czasie na wyznaczone miejsca przy stole, gdzie spotkałyśmy naszych znajomych szwoleżerów i lansjerów, z którymi równie chętnie spędziłyśmy czas pozostały do kolacji. 

fot. Sebastian Sygacz

Wkrótce wieczór rozpoczął się oficjalnym przywitaniem i wniesiono przystawki oraz zupę. Smakołyki piętrzące się na półmiskach w blasku świec wyglądały i pachniały przepysznie, nie dało się więc dłużej opierać ich urokowi. Ze wszystkich historycznych dań podanych na początku najbardziej zasmakowały mi ślimaki oraz kruche sakiewki z grzybowym nadzieniem, które były zapowiedzią pysznej, kremowej, gęstej zupy - doskonałej na zimowy wieczór, podobnie jak szczodrze rozlewane trunki.
tuż przed nadejściem gości / fot. Sebastian Sygacz
fot. Sebastian Sygacz
Po kolacji zapowiedziano poloneza, do którego poprosił mnie poznany wcześniej porucznik huzarów. Przechodząc w tańcu mogłam zapoznać się ze wszystkimi, których nie znałam wcześniej i obdarzyć przyjaznym uśmiechem znajomych. Muzyka się zmieniła i zaczął się kontredans - ten, który dawno temu, po Waterloo obiecał mi trębacz ułanów. A ponieważ dżentelmen zawsze dotrzymuje słowa, zatańczyłam z nim aż dwa razy :)

fot. Michał Dyk
fot. Sebastian Sygacz
Dalszą część wieczoru wypełniła żywa, skoczna muzyka grana przez pułkową kapelę, która sprawiła, że człowiek właściwie sam rwał się do tańca. Wkrótce więc włączyliśmy się do radosnego oberka, (którego nie wiem, jak tańczyłam skoro nie znam kroków - oto magia XIX wieku!) i na kilka chwil wirujące pary wypełniły wnętrze karczmy. Przyznam, że marzyłam o takim właśnie, radosnym, pełnym życia tańcu przy takiej muzyce i blasku świec oraz trzaskającym ogniu.

pułkowa kapela / fot. Sebastian Sygacz
Wniesiono kolejne dania: pieczyste, dziki drób i raki w wianuszku warzyw okazale prezentowały się na półmiskach, które właśnie zdjęto z ognia i podano na stół.  Deser stanowiły delikatne bezy z truskawkowym kremem oraz goldwasser, którym poczęstowali nas huzarzy. Nim to właśnie wznosiliśmy toasty, z których zapamiętałam szczególnie jeden (niech pozostanie w sekrecie, bo się nie spełni ;) ) oraz inny, który każdy z ułanów wznosił za swojego ulubionego konia.

fot. Sebastian Sygacz
Noc zaczęła powoli przechylać się w stronę dnia, gdy stałyśmy na zewnątrz przy ogniu, częstując się wraz z żołnierzami słynnej 33. mocnym trunkiem z rogu i cygarem. Niedługo później pułkownik Lansjerów Nadwiślańskich zaproponował nam eskortę do domu. A że pułkownikowi nie godzi się odmawiać ;) przystałyśmy na propozycję. Chwilkę jeszcze zabawiłyśmy w karczmie. Siedząc na miękkich futrach, patrząc jak w blasku świec pary układają się w linie kolejnego kontredansa pomyślałam, jak dobrze byłoby móc tam zasnąć, obudzić się następnego dnia i nadal być w XIX wieku, albo właściwie - zostać w nim już cały czas.



ENGLISH:
The 2nd Lancers Regiment`s Ball was an amazing event full of brilliant officers, the real 19th century music played by regimental band with historical instruments, historical dances and exquisite food.  It took place in a historical inn in a fortress near the Vistula river. The lancers made the wintery evening very cheerful and heartwarming. I spent an amazing time there with my friends and the new acquaintances.


Winter fairytale / X Bal Arsenału w Łazienkach Królewskich

$
0
0
Gdy przekraczałam salę balową w nowej, muślinowej sukience i złotym diademie, na widok jasno oświetlonej sali i tak licznych zgromadzonych w niej gości, mimowolnie wyrwało mi się "ale czad!", co bynajmniej nie było odpowiednim wyrażeniem w ustach wchodzącej do jednego z Łazienkowskich pałaców panny...

fot. Piotr Żurek
Tak, tegoroczny Bal Arsenału odbył się nie gdzie indziej, tylko właśnie w Łazienkach. Niesamowita, zimowa aura tego wieczoru, puszysty, skrzypiący pod trzewikami śnieg i jasne światła zza pałacowych okien zostaną mi już w pamięci chyba na zawsze. Wewnątrz Podchorążówki - ponad stu gości w pięknych strojach, stojących i rozmawiających - oczekujących z niecierpliwością otwarcia balu. Poznałam wśród nich wielu znajomych tak oficerów, jak i prostych żołnierzy oraz liczne damy, panny i wreszcie moje serdeczne znajome z Krynoliny. Zanim bal rozpoczął się na dobre, zdążyłam jeszcze zauważyć pięknie przybrane stoły i zgromadzone na nich przysmaki oraz zostać obdarowana książką przez jednego z żołnierzy ("Co to jest?" - "Prezent" - "Otworzyć?" - "Można" - "Nie wybuchnie?" - "Nie powinien";) ).

Fot. na górze: Agnieszka Pius
Wkrótce salę wypełniły dźwięki poloneza, do którego zostałam poproszona przez znajomego oficera z 2. Pułku Ułanów XW. Przyjemnie było płynąć tak przez salę i w tańcu mijać i pozdrawiać znajomych oraz podziwiać piękne toalety pań. Jak tylko polonez ustał, zaraz kapitan tychże ułanów poprosił mnie do kontredansa, co było tym milsze, że jeszcze nie miałam przyjemności z nim tańczyć. Uwielbiam tańce historyczne i żadne inne nie dają mi tyle radości, co one.  Mogłabym tak tańczyć i tańczyć, wkrótce jednak muzyka zmieniła się i zagrano co innego, a ja miałam czas porozmawiać ze znajomymi i wymienić się kilkoma dziewiętnastowiecznymi plotkami.

Polonez / fot. Piotr Żurek
Nie trwało to jednak długo - zobaczyłam jak podchodzi do mnie pewna dama z Rosji i zaprasza do towarzystwa wyższych oficerów na konwersację. Bardzo przyjemnie rozmawiało nam się o Waterloo i innych, nadchodzących wydarzeniach oraz oczywiście o strojach. Zwróciła uwagę na mój nowy, złoty diadem z czarnymi perełkami, a ja nie pozostałam dłużna, przyglądając się z bliska jej balowemu stanikowi, inspirowanemu polskim strojem ludowym. 

Rozmowy z oficerami / fot. Piotr Żurek
Naszą rozmowę przerwali oficerowie, dając o sobie znać prośbą o toast. Jak na Rosjan przystało, zaproponowali coś bardzo mocnego, jednak Natalia uratowała mnie swoim szampanem. Wkrótce pułkownik karabinierów Misza przyniósł mi i wręczył rosyjskie słodycze oraz zaproponował walca, którego dźwięki właśnie wypełniły salę.
I znowu przyjemnie było wirować tak między parami, właściwie prawie bez końca, bo potem był kontredans z muzykiem ułanów, kadryl i kontredans z pułkownikiem, a następnie jeszcze kilka kontredansów z znajomym ułanem.

Film zamieszczony przez użytkownika Gosia (@missdaisyhepburn)

(filmik z instagrama Daisy - załapałam się po lewej :D )

Robiąc sobie przerwę od tańców przeszliśmy w główne miejsce sali i pod dumnie prezentującą się flagą, lancami, portretami dowódców oraz licznymi zgromadzonymi tam czapkami szwoleżerskimi rozmawialiśmy żywo. Pułkownik dał pokaz swej siły, unosząc najpierw Natalię i mnie - po jednej na każde ramię, a potem tylko mnie, co było całkiem zabawne, choć nie powiem, żebym była wiele cięższa od jego stalowego kirysu, kasku, szabli i reszty rynsztunku ciężkiej kawalerii. 


Z przyjemnością słuchałam opowieści o Borodino i innych kampaniach, w których zarówno nasi ułani z 2. Pułku, jak i nowo poznani Rosjanie brali udział. Pułkownik dodatkowo zaprezentował mnie obecnemu tam generałowi i kilku innym znajomym mu oficerom szwoleżerów. 
Wkrótce jednak jego przyjaciele dali mu sygnał do odjazdu - była prawie druga i goście powoli zaczynali się zbierać. Oficer ułanów, który asystował nam podczas balu ukłonił się, pułkownik także podszedł, by się pożegnać, po czym odpiął mój karnet balowy i po prostu go sobie wziął! 

Z generałem, pułkownikiem i szwoleżerami / fot. Piotr Żurek
Poszłam poskarżyć się naszemu pułkownikowi lansjerów na to niespodziewane zniknięcie karneciku, jednak zanim ów dżentelmen zaoferował mi jeden z kilku nowych, pustych karnetów, Kajani podała mi swój. Zamieniliśmy jeszcze kilka uprzejmych słów, nim zadowolona z balu i głodna podeszłam do tak jeszcze niedawno pięknie przybranego stołu, który teraz, gdy dochodziła druga i bal miał się ku końcowi pułkownik określił mianem pobojowiska - ale jakiego smacznego!. Przez cały bal nie miałam czasu nic zjeść, toteż teraz zabrałam kilka różnych ciast, ciastek i kawałek napoleońskiego tortu i zajadałam się nimi, leżąc na sofie. 

Embrace your siano z butów, it will never leave :D
Pustoszejącą salę wypełniały dźwięki fortepianu. Nastał czas, by opuścić Wielką Oficynę, owinąć się płaszczem, pospacerować po bajkowo zaśnieżonych i uśpionych Łazienkach, by w końcu trafić do domu. Tam, mimo późnej pory czekało już na mnie zaproszenie od pułkownika karabinierów na dzień następny do zamku, musiałam jednak odmówić, bo miałam już inne plany. Zasnęłam po piątej, by po trzech godzinach wstać i znów udać się do Łazienek, gdzie czekały już moje Krynolinki oraz ułan, który przybył z jedną z nich. W tej sytuacji nie mogło być inaczej - zaczęła się bitwa na śnieżki, podczas której oberwałam prosto pod szmizetkę!  Mróz wspaniale orzeźwia po balowej nocy, szczególnie w taki piękny i jasny poranek - ale to już zupełnie inna historia...


ENGLISH:The X Annual Ball of "Arsenal" was wonderful event set in one of the palaces of the most famous polish park - Royal Baths in Warsaw. The event was full of brillant officers (polish but russian and english as well) and beautifully dressed women. We danced quadrilles, coutre dances, waltzes and polonaise. I enjoyed much company of my friends and officers. The whole evening was as amazing as a winter fairytale :)


O tym, jak Porcelana żołnierzem została / Rumszyszki 1813 (2016)

$
0
0
Zawsze ciekawiło mnie, jak to jest być żołnierzem napoleońskim, strzelać, maszerować w linii, brać udział w bitwie i słuchać rozkazów. Słowem - być jednym z tych małych elementów machiny wojennej, którą dotąd obserwowałam tylko z zewnątrz.

fot. A. Sartanavičiaus, alkas.lt
Gdy jeszcze w zeszłym roku zostałam zaproszona do udziału w bitwie jako żołnierz 9. Pułku Piechoty XW, byłam jednocześnie podekscytowana i pełna obaw - wyjazd za granicę w towarzystwie żołnierzy (wiedząc, że obecne tam kobiety będzie można policzyć na palcach jednej ręki), udział w bitwie po krótkim i natychmiastowym przeszkoleniu wydawały się kusząco ryzykowne, choć jednocześnie wiązały się również z rezygnacją z jednego z balów - wszak połowa stycznia to środek sezonu. Zdecydowałam się jednak i gdy po całonocnej podróży otworzyłam oczy, właśnie przekraczaliśmy bramę wielkiego, litewskiego skansenu.

fot. Darius Minse
 
Niech Was nie zmyli nazwa "skansen" - w skład tego w Rumszyszkach wchodziły ogromne obszary zaśnieżonych łąk, pokrytych szadzią lasów i kilka przeniesionych, dziewiętnastowiecznych wsi, które mijaliśmy po drodze. Uśpione zimą i czasem, ciche miejsce, w którym byliśmy jedynymi żywymi duszami sprawiała niezwykłe wrażenie: zatrzymane, zamrożone młyny i bezdźwięczne dzwony wiejskich kościołów, pokryte szronem płoty i zamknięte na kłódkę drzwi dziewiętnastowiecznych domów - jadąc od wsi do wsi powoli zbliżaliśmy się do celu.

fot. Ieva Viteniene

W końcu dotarliśmy do jednego z domów, przed którym żołnierze grzali się przy rozpalonym ognisku. Wysiedliśmy i po przywitaniu dowódca skierował nas do małego kościółka (lub parafialnej szkoły), w którym zostało kilka miejsc noclegowych dla spóźnialskich. Pod mundur założyłam trzy koszule i kilka innych grubych warstw, aby nie zamarznąć podczas całego dnia marszu przez zaśnieżone pola. Ledwie zdążyliśmy przygotować ładunki, a już nastał czas wymarszu.

fot. Darius Minse
Jak na rok 1813 i słynny odwrót Wielkiej Armii z Rosji, zima była historycznie sroga - poubierana we wszystkie warstwy i jeszcze owinięta szalem, musiałam szybko przypomnieć sobie, jak strzelać z karabinu, bo (ze względu na przedłużoną podróż) nie było już czasu na szkolenie. Właściwie, to uczyłam się wszystkiego od razu, na gorąco, słuchając wskazówek żołnierza zza moich pleców. Nie szło mi nawet tak źle - jeden z wojaków powiedział, że całkiem porządnie maszeruję.

To małe po prawej z ładownicą na tyłku - to ja! :D / fot. Darius Minse
Wojska przemaszerowały przez las - w stronę wielkiej polany, na której stał młyn i kilka małych budynków. Tam wydzielono oddział woltyżerów, których zadaniem było rozbiec się swobodnie po lesie i strzelać bez rozkazu do napotkanych wrogów. Ja pozostałam w linii, obserwując, jak żołnierze pociągają trunki z manierek i częstują się wzajemnie chlebem, nabijając spore porcje na bagnety. W końcu wyruszyliśmy, trafiając prosto w ogień wystrzałów żołnierzy schowanych w młynie. Mój znajomy podał mi załadowany karabin, wycelowałam i pociągnęłam za spust, ale niestety zabrakło iskry i kto inny uśmiercił naszego "młynarza". Oddział znów uformował szyk i po krótkim marszu wydano rozkaz biegu przez las z karabinem w prawej ręce. Jakkolwiek nazywa się ta pozycja, jest ona najmniej wygodna ze wszystkich. O ile sam marsz z karabinem opartym o lewe ramię i na lewej dłoni nie był wcale męczący, tak bieg z tą ogromną i ciężką lufą w prawej dłoni (jak z włócznią) był dla mnie bardzo niewygodny. Poza tym musiałam włożyć dwa razy tyle energii i sił, by nadążyć za oddziałem tych ogromnych i umięśnionych wojaków. Tak, to jest właśnie ten moment, w którym trzy lata regularnych ćwiczeń interwałowych procentują, bo choć najmniejsza z oddziału i wyposażona w miękkie, spadziste ramiona, które nie pomagają przy takim trzymaniu karabinu, wcale nie zostawałam w tyle, tylko biegłam przez las wraz z oddziałem, uchylając się licznym rosyjskim wystrzałom. Odpowiedzieliśmy ogniem i tym razem mój karabin wystrzelał raz za razem, gdyż pomagający mi żołnierz ładował po dwa - swój i mój.

fot. Ieva Viteniene

fot. Darius Minse
Wypędziliśmy wroga z lasu i nadszedł czas otwartego starcia w miasteczku na rynku. Wytoczyliśmy armaty i nasza artyleria odpowiadała na wystrzały wroga. My maszerowaliśmy, uważając na sypiący się na nasze głowy z balkonu jednego z domów grad wystrzałów i... śnieżnych kul :) od których padło kilku naszych żołnierzy. Nie raz doszło do walki wręcz, w której również mogłam się wykazać, pokonując kilku żołnierzy. Była to też okazja, by przyjrzeć się wrogowi z bliska i zamiast zwartego oddziału zobaczyć poszczególne jednostki. 

 Jest i filmik - wypatrujcie żołnierza małego wzrostu w mundurze z żółtymi elementami :)

Bitwa skończyła się jeszcze przed zmierzchem i wraz z oddziałem wróciłam do naszego miejsca zakwaterowania. W dwóch wielkich kotłach umieszczonych nad ogniskiem parowała już strawa, którą jako głodny żołnierz chętnie pożarłam. Widząc, że mój 9. PP zbiera się do snu zimowego w przeznaczonym dla nich kościółku, a za oknami, wewnątrz domu, w którym mieszkała reszta żołnierzy radośnie połyskują światła i słychać gwar, skierowałam tam swoje kroki, zabierając ze sobą kilku wojaków 9-tki. W środku było wesoło i ciepło, zostawiliśmy więc płaszcze i dołączyli do zabawy.

Z armatą lub na armacie :D
 Między żołnierzami krążyły kielichy i kieliszki z mocnym alkoholem, a stół uginał się od litewskich pyszności (grzanki ze słodkiego chleba, suszona ryba, którą dowódca zaprezentował nam, uderzając nią o stół /i nie złamała się :D / oraz ziołowy ser były tak pyszne, że mogłabym je jeść cały czas!). Spotkałam tam też moich znajomych spod Waterloo oraz poznałam wielu nowych przyjaciół. Rozmowy przerwały piosenki białoruskich żołnierzy oraz dziewiętnastowieczne gry (fanty), które były miłym dopełnieniem wieczoru. 


Po północy nadszedł czas na sen i już miałam wracać do naszego chłodnego z tej perspektywy kościółka, gdy okazało się, że w domu zostały wolne łóżka i właściwie mogę pozostać na noc. Przystałam chętnie na tę propozycję. Wspięłam się po schodach i moim oczom ukazał się uroczy, wąski korytarz z pokojami, jak na pensji. Wewnątrz, na prawie pensjonarskich łózkach porozkładali się rośli żolnierze. Jedno z nich było wolne i to na nim usnęłam. 
Kilka godzin później nastał nowy dzień i bardzo przeciągany czas pożegnania z zaśnieżoną Litwą. W końcu, dość niechętnie opuściliśmy naszych przyjaciół i, błądząc między wioskami, o brzasku minęliśmy bramę, prowadzącą z powrotem do XXI wieku.


ENGLISH:The Rumsiskes event took place in Lithuania and was a reenactment of 1812 war - the retreat of napoleonic Grande Armee from Russia. It was really cold and wintery day and it was also my very first time being a soldier. Even if I am tiny compared to the men, I managed marching and running with a rifle and of course shooting! After a skirmish in the forest there was a battle on the 19th century, lithuanian town`s market and in the end of the day - a warm evening inside one of the old houses with not only tasty lithuanian food and beverages but also soldier`s songs and plays. It was a cheerful adventure and nicely spent time with friends - the old and a new ones :)

Poranek po balu / zimowa pelisa z lat 1810.

$
0
0
"Dziś na swobodne gdy wyjrzem powietrze,
Londyński pojazd tarkotem nie głuszy

Ani nas kręgi zbrojnymi rozetrze.






Tu wszystko czerstwi, weseli, zachwyca,
Czy ciągnę tchnienie, co się zimnem czyści,

Czy na niebieskie zmysł podniosę lica,

Czyli się śnieżnej przypatruję kiści;

(...) 
A gdy noc ciemne rozepnie zasłony

I szklannym światłem błysną kamienice,

Młodzież, dzień kończąc wesoło spędzony,
Tysiączną sanią szlifuje ulice."

A. Mickiewicz, Zima miejska, 1818 r.












 
Bitwa na śnieżki! :D
 


Zdjęcia w Łazienkach Królewskich w Warszawie
Płaszcz z lat 1810., uczesanie, makijaż: buduar Porcelany


Back in theme #1 / 1840s pleats

$
0
0
Czas na nową serię postów modowych! Tym razem, zamiast analizować ogólne cechy mody jakiejś dekady, czy obowiązujący ówcześnie kształt sylwetki, będziemy brać pod lupę jeden, określony trend obecny w modzie historycznej (stąd tytuł serii: back in theme) i przyglądać mu się z bliska. W końcu diabeł tkwi w szczegółach!


Na dziś wybrałam plisy w latach 40. XIX wieku

Jednym z popularniejszych motywów tej dekady był stanik sukni zdobiony podłużnym plisowaniem ułożonym w kształt litery V. Modne były również nakładające się, plisowane części przy kopertowo zamykanym staniku sukni. Służyło to podkreśleniu wąskiej talii i wysmukleniu sylwetki, a efekt dodatkowo potęgował dół stanika, który często wycinano w szpic. 
Z plisami z przodu korespondowały inne plisowane zdobienia - na rękawach, czasem na plecach (jeśli nie były dopasowane), a w późniejszych dekadach - również na dole sukni. 

Choć takie plisowania były modne we wszystkich typach sukni (dziennych, wieczorowych, balowych), to jednak te bogatsze materiały, jak jedwabna tafta czy mieniąca się mora prezentowały w pełni urodę plis, pięknie załamując na nich miękkie światło świec...



Prawdziwa ślicznotka! Muszę tę suknię mieć, bo zakochałam się w niej od pierwszego wejrzenia! Podoba mi się szczególnie kopertowy, plisowany stanik i to, że można zmieniać jego charakter, dodając wycięty w szpic pas. Sukienka posiada również interesujące, drobne plisowanie na rękawach :)



Ma bardzo bogate plisowanie w kształcie litery V na staniku oraz korespondujące, płaskie plisy i zabawne pomponiki na rękawach. W dodatku uszyto ją z przepięknej, kremowej mory. Ładna!



A tę panią już znamy! :D Uszyłam prawie identyczną jesienią 2014 roku. Spodobały mi się oczywiście obfite plisowania na kopertowym staniku oraz na plecach i to, jak załamuje się na nich światło.


Staniki sukni z lat 1840. (KerryTaylorAuctions, Museum of London)

W pierwszej z nich podoba mi się to, jak plisy przechodzą z bardziej obfitych w płaskie, podkreślając jeszcze bardziej kobiece kształty oraz dekolt podkreślony koronkowym kołnierzykiem.

W drugiej zachwyca cała masa drobnych, płaskich plisek, układających się w wyraźną literę V (zwróćcie uwagę na zygzak w miejscu, w którym się łączą!), a także niewielka, wycięta w zęby berta i haft zdobiący dekolt. Bardzo wpadła mi też w oko ozdoba z czarnej kokardy i przywieszonej do niej na złotym łańcuszku winegretki - buteleczki na sole trzeźwiące, odświeżający ocet toaletowy lub perfumy --> CHCĘ!



ENGLISH:The back in theme posts series will present a one theme that marked a decade I choose. 
The first back in theme post shows beautiful pleats in 1840s: the way they were made to decorate the bodice (V shape or cross-closing front of the bodice) and as a matching ornament on the sleeves.


Taka, jaką była / suknia balowa z lat 1860.

$
0
0
fot. Kris Renoir
 

"Kiedy Wroński na tarasie u Kareninów spojrzał na zegarek, był tak wzburzony i zaprzątnięty swymi myślami, że chociaż widział wskazówki na cyferblacie, nie rozpoznał wcale godziny. Wyszedł na drogę i stąpając ostrożnie po błocie zmierzał do swego powozu. Uczucie dla Anny pochłaniało go tak dalece, że nie zastanawiał się zupełnie, która godzina (…)”


"Usiłował wskrzesić ją w pamięci taką, jaka była, gdy ją spotkał po raz pierwszy, również na stacji kolejowej: tajemniczą, prześliczną, kochającą, tęskniącą do szczęścia i dającą szczęście (…) Usiłował przypomnieć sobie najpiękniejsze momenty, jakie z nią przeżył, były one jednak na zawsze zatrute. "

Lew Tołstoj, Anna Karenina (fragmenty)

fot. Kris Renoir
fot. Kris Renoir

fot. Kris Renoir
  
fot. Olga Jonarska

fot. Kris Renoir
 
fot. Alicja Byrska


Zdjęcia w pałacu w Śmiłowicach oraz kawiarni Strauss w Nowym Sączu
Suknia balowa z lat 1860.: Ela Nycz
Uczesanie, makijaż: Buduar Porcelany
Fot. Kris Renoir, Olga Jonarska, Alicja Byrska


50 Twarzy Szpeya #1 moja biżuteria do strojów historycznych

$
0
0

Gdy na początku lutego dostałam zaproszenie do polubienia strony 50 Twarzy Szpeya myślałam, że to kolejna tego typu stronka zrobiona dla beki :P Tymczasem okazało się, że to całkiem fajne wyzwanie. Jego celem jest zebranie 50 szpejów w ciągu roku. 

* Co to szpej?
*"Sprzęt potrzebny do uprawiania danej dyscypliny" (źr.)

W rekonstrukcji są to te wszystkie karabiny, pałasze, ładownice, mantelzaki i inne cuda, które nie wiem nawet, jak się nazywają ;) A w wersji damskiej - różne świecidełka, biżuteria, naczynia, akcesoria, przedmioty użytku codziennego, które dopełniają stroju historycznego (niektórzy chyba wliczają w szpej również stroje, ale dla mnie stroje to jakby oddzielna kategoria, bo przecież ten sam szpej można mieć do różnych strojów, nie?).

Oczywiście nie wiem, czy uda mi się zebrać akurat 50 elementów i szczerze mówiąc nie będę ich chyba jakoś szczególnie przeliczać, ale zabawa jest fajnym pretekstem do pokazania swoich świecidełek (nie wiem, jak Wy, ale ja uwielbiam takie posty na blogach *_* ) i uporządkowania ich oraz dokupienia lub zrobienia kilku nowych, których jeszcze mi brakuje. Poza tym prawda jest taka, że nie szata zdobi rekonstruktora, ale również jego szpej ;) I to całe tałatajstwo naprawdę poprawia autentyczność "sylwetki" (czyli odtwarzanej postaci).


Na dzisiaj przygotowałam zdjęcia biżuteryjnej części mojego szpeju
Z biżuterią jest ten problem, że albo jest się bogaczem i kupuje oryginały (jak rosyjskie rekonstroktorki - te diademy! *_* ) oraz zamawia u jubilera albo trzeba sobie radzić inaczej. Jak łatwo można przypuścić ;) należę do tej drugiej grupy społecznej i moją biżuterię można podzielić na trzy rodzaje:
  1. Odziedziczona - tutaj są to niestety dwudziestowieczne świecidełka (no najdalej z końca XIX wieku), ale wzory niektórych z nich są na tyle uniwersalne, że można je równie dobrze nosić do strojów historycznych. Te wykonane są z porządnych materiałów - żadnego zwykłego metalu, żadnych szkiełek, słowem: mama zabije, jak zgubię ;)
  2. Zrobiona na zamówienie / kupiona, ale nadal "koszerna" - tutaj to głównie moje diademy oraz świecidełka, które wykonane są z lepszej jakości metalu i z użyciem kamieni lub dobrej jakości szkiełek.
  3. Nie liczy się pochodzenie - liczy się wzór - to chyba mówi wszystko :D Czasem jest tak, że nawet współczesne sklepy z tanią biżuterią mają w swojej ofercie coś, co (choć z raczej kiepskiego metalu i najczęściej z plastikowymi "kamieniami", ale zdarzają się też szkiełka) wygląda historycznie i wizualnie pasuje do stroju. Taki szpej jest najbezpieczniejszy na wyjazdach - mało będzie wylanych łez w przypadku zgubienia, a wygląda nadal całkiem fajnie.

Dobra! Czas pokazać, co tam mam. Na początek - diademy!

Oba zrobiła dla mnie Magda na zamówienie i oba uwielbiam! Ciągle mi ich mało i na przyszłość będę chciała jeszcze trzeci (Magda wie :P )
  • Srebrny z fioletowymi szkiełkami - powstał na Bal Księżnej Richmond przed Waterloo, w komplecie z broszką. Nie ma jej na zdjęciach, bo jest na stałe doszyta do sukienki. Jak wyglądają razem można zobaczyć tu :)
  • Złoty z czarnymi perełkami - pierwotnie miał być inny, ale był ogromny problem z materiałami i na dwa dni przed balem jego powstanie było mocno wątpliwe. Wtedy zdecydowałam się na drastyczną zmianę i dodanie "jakichś czarnych kamyków u góry, ale żeby były ciemne". Magda zaproponowała perełki i wyszło cudnie!
 

    Pierścionki

    Wiecie, co oznacza słowo pierścionek? Zgodnie z prasłowiańską etymologią jest to coś, co zakłada się na prst - czyli palec. Musiałam to napisać! Przypomina mi się to za każdym razem i w ogóle - gramatyka historyczna to był mój ukochany przedmiot na studiach *chlip chlip*

    Ale otrzyjmy łzy wzruszenia - pierścionków mam tylko pięć. Pierwsze dwa (od lewej) nadają się na lata 1840. w wydaniu "siostry Bronte". Reszta nie ma jakiejś szczególnie przypisanej epoki. Dwa złote miałam na ostatnim Balu Arsenału i gdy nowy rosyjski znajomy zwrócił na nie uwagę, miałam szanse opowiedzieć mu anegdotkę, jakoby jeden z nich był przetopioną obrączką prababci.


    Naszyjniki i zegarki 
    (oba już nie chodzą [*] [*] )
    • Duży, złoto-czarny naszyjnik, który widać na całkiem pierwszym zdjęciu w poście - kupiłam go, aby mieć choć jedenparure - zestaw pasującej do siebie biżuterii, ale nieszczególnie go lubię. Może dlatego, że w ogóle nieszczególnie przepadam za tak dużymi naszyjnikami...
    • Mała zawieszka z chryzoberylem - wciąż czeka na sukienkę, do której mogłaby pasować. Gdyby kamień był fioletowy, miałabym parur z diademem i broszką, ale dostałam go w prezencie i wybór nie zależał ode mnie ;)
    • Mały zegarek na łańcuszku - szpej z gatunku "nie do końca historycznie, ale się nada"
    • Krótki naszyjnik z niebieskimi szkiełkami i hematytami - może się nadać do dziennych strojów w trendzie "gotyckim" z lat 1810.
    • Cienkie, złote łańcuszki - były bardzo modne w sukniach od ostatnich lat XVIII wieku przez całą epokę napoleońską, a i nawet w późniejszych dekadach znajdzie się podobne (portret księżnej Zinaidy Yusupovej, lata 1840.). Noszono je całkiem luźne lub podpięte do broszy przy sukni.
    • Męski zegarek z dewizką - kupiłam go lata temu, zanim podobne damskie stały się w ogóle modne :) Spośród mnóstwa kiczowato zdobionych kopert (wiecie, biedronki, jelonki itp) wydobyłam tę jedną, w skromne paseczki. Szkoda, że już nie chodzi...
    • Indyjski naszyjnik do krynoliny - kupiłam go w Londynie wraz z kolczykami. W poprzednim poście mogliście zobaczyć, jak prezentuje się z sukienką.


    Bransoletki
    • Dwie srebrne z czarną emalią tworzyły z podobnym naszyjnikiem parur z lat 1840. / 1860. W XIX wieku noszono bransoletki parami - po jednej na każdą rękę. Lubię je.
    • Bransoletka srebrna z niebieską i czarną emalią - prezent od podróżnych wracających z Półwyspu Arabskiego. Jeszcze jej nie nosiłam, bo właśnie jest tylko jedna :( Ale za to mam do niej kolczyki
    • Bransoletka z masą perłową - znów problem pojedynczej bransoletki ;_; Gdyby były dwie, mogłabym dorobić sobie do nich jeszcze kolczyki.
    • Bransoletka złota z granatową emalią - biżu z gatunku "nie liczy się pochodzenie - liczy się wzór" ;) Kupowałam ją na szybko przed Balem Arsenału, gdy dwa dni przed balem okazało się, że muszę całkiem zmienić koncepcję biżuterii (a że sukienka była biała i prosta, zmiana biżuterii = zmiana całej koncepcji stroju). Weszłam wtedy w szale do współczesnego sklepu z biżu i wyszłam z worem świecidełek... bo tak przy okazji mieli spore przeceny :D
    • Srebrna bransoletka z turkusami - to też prezent. Jest bardzo ciężka i, podobnie, jak przy pozostałych - żałuję, że nie mam niczego do pary...

     Kolczyki

    To chyba mój ulubiony element biżuterii w ogóle. W XXI wieku rzadko noszę jakąkolwiek, ale jeśli już coś zakładam, są to właśnie kolczyki :)
    • Złote z przezroczystym "kryształem" - kupiłam je na szybko przed Balem Arsenału, podobnie jak bransoletkę i złote łańcuszki. Nie wiem, dlaczego, ale bardzo je lubię :)
    • Srebrne z czarną emalią i czarnymi szkiełkami - ponieważ bransoletki z mojego czarnego parura były za duże (w XIX wieku noszono je dopasowane do nadgarstków), poprosiłam o odłączenie po jednym ogniwie z każdej i wykonanie z nich kolczyków - maleńkich girandole. Polubiłam je nawet bardziej, niż bransoletki i nosiłam również w empirze - do szarej, wełnianej sukienki i czarnej pelissy na zimowym spacerze.
    • Podłużne perły - niestety są plastikowe, ale bardzo Wam się podobały w poście o osiemnastowiecznej bieliźnie ;)
    • Srebrne z szaroniebieskim szkiełkiem - mogą być do krynoliny.
    • Srebrne z czarną i błękitną emalią - pasują do jednej z bransoletek, dostałam w prezencie.
    • Srebrne z amazonitem - kupiłam je pod Austerlitz w 2010 roku, są ręcznie robione i wciąż czekają na swój wielki dzień :)
    • Srebrne z czarnymi perełkami - mam też gdzieś do nich zawieszkę i gdyby były złote, mogłabym mieć parur z diademem. A tak, to nie mam ;) Ale i tak bardzo je lubię i dość często noszę. Te i te srebrno-czarne jako jedyne mają odpowiednie historycznie zapięcia. W innych oczywiście zawsze można je wymienić, ale nie jest to najpilniejsza rzecz w tej chwili :P
    • Szklane, a la Maria Antonina - jeden z pierwszych postów na tym blogu. Jestem wzruszona :'D Nadal je mam i nieźle się noszą.
    • Zielone, indyjskie - były w zestawie z naszyjnikiem.

     Szpej do włosów 

    Mam go zdecydowanie mało, może dlatego, że współcześnie w ogóle nie zdobię włosów (i też ich nie układam :P ) i często zapominam też o tym w strojach historycznych, co powinnam przemyśleć i naprawić :P Po tym akcie samokrytyki pokazuję, co mam:
    • Dwa maleńkie, srebrne grzebyki - noszę je do balowej krynoliny, czasem do strojów empirowych, jak nie zakładam diademu. Są fajne, choć trochę małe...
    • Ozdobna spinka - może służyć za szpilkę do włosów.
    • Mała metalowa spinka z białymi szkiełkami - nazywam ją "szarotki" :) Ładnie wygląda jako zwieńczenie obfitego koka z lat 1850/60
    • Czarna, metalowa spinka - wpięta nad kokiem wygląda jak żeliwny grzebień z lat 1860.
    • Dwa grzebienie "szylkretowe" po prababci - jest to pewnie plastik / celuloid, ale ich wzory wyglądają nieźle i pasują na lata 1850/60 :)

    I to by było na tyle! :) 

    Znów post miał być krótki, a zrobił się nie wiadomo, jak długi :O 
    Co do samej biżuterii i planów, muszę zdecydowanie kupić więcej broszek, bo tych bardzo mi brakuje. Mam też w planach kamee, miniatury i nowy diadem, ale zobaczymy, co z tego uda mi się nabyć, a co zostanie tylko w planach ;)

    W następnych postach z serii "50 ryjów" xD pokażę jeszcze różne kobiece akcesoria, no i szpej kuchenny - bo to mam. Natomiast każdy nowy element, który uda mi się zrobić / zdobyć na pewno pokażę na instachłamie, jak to mam w zwyczaju ;P

    ENGLISH:The post refers to facebook challenge called 50 Twarzy Szpeya (50 Shades of Historical Stuff), which aim is to collect 50 reenactment pieces during a year. I don`t know if I will manage to gather the whole 50 but it is a nice occasion to rearrange the items I have and show them here! My collection contains jewelry that was my inheritance (omg in english it sounds so official! And in fact it`s just great-gramdma`s rings and haircombs :D ), the ones I ordered (handcrafted tiaras) and bought but it is still made from a fine materials, and "cheap store jewelry" that is not so much accurate but looks similar to the original ones from the past.
    In the future I plan to make / buy / order brooches (still don`t have almost any!), cameos, miniatures and a new tiara. And then become a historical swag girl xD

    Hop, hop w XIX wiek / Bal we Wrocławiu

    $
    0
    0
    fot. Jarosław Jakubczak / źródło
    Jak dotąd jeszcze ani razu nie byłam na balu we Wrocławiu! Ale ponieważ to właśnie tam szykowały się warsztaty dziewiętnastowiecznego tańca (generalnie przydatne, jeśli się nie chce potem podeptać jakiegoś księcia na sali balowej ;) ), a bal wypadał akurat pomiędzy nimi, po prostu nie mogłam nie wziąć w nim udziału!

    fot. Jarosław Jakubczak / źródło
    Bal, zorganizowany przez Towarzystwo Kultury Dawnej Serenissima Wratislavia odbył się w jednej z jasnych sal Muzeum Narodowego. Ilość gości pozwoliła na swobodne przemieszczanie się po parkiecie, balowe przysmaki były pyszne, a co do tańców... Zawsze mam wrażenie, że jest ich albo za mało, albo za dużo, przez co zmieniają się za szybko i jeden taniec trwa zdecydowanie za krótko; że albo są za łatwe i nic się nie dzieje, albo - za trudne i połowa sali stoi w zakłopotaniu, nie wiedząc co robić. Tym razem jednak tańce (dla mnie - czyli osoby, która nie jest związana z żadną szkołą tańca, ale na balach bywa i przez to figury zna :P ) były idealne: nie za łatwe i nie za trudne, trwały na tyle długo, że bez żalu, ale za to z uśmiechem witałam każdy kolejny. Zatańczyłam je wszystkie! :D

    fot. Jarosław Jakubczak / źródło
    Natomiast co do warsztatów - pierwszego dnia myślałam, że "polka mazurka" będzie powracała do mnie w koszmarach jako najbardziej trudny do ogarnięcia taniec w moim życiu! :D Kurs był co prawda dla średniozaawansowanych, ale MYŚLAŁAM, ŻE TO BĘDĄ KADRYLE XD XD a tu okazało się, że przez większość czasu uczyliśmy się tańca, o którym wcześniej tylko słyszałam legendy. I to bynajmniej nie dotyczące jego łatwości! Przy nim ogromny kadryl na 16 osób, którego też uczyliśmy się na kursie był jak odpoczynek w cieniu drzew. Nie ma co prawda w sieci naszego układu, ale znalazłam podobny - tylko spójrzcie na ich nogi, a zrozumiecie tę trwogę, gdy muzyka zaczynała rozbrzmiewać, a sławny metr Lieven Baert ze współczuciem patrzył, jak plączą ci się nogi D:

       
    Dlatego po przyjemnym balu średnio chętnie wracałam rano do tej mazurowej poleczki, ale w niedzielę czekała mnie miła niespodzianka, bo Loana właściwie siłą wmusiła mnie jednemu z lepszych tancerzy w ogóle jako parę. Czułam się bardzo zakłopotana, bo miałam ogromne problemy nawet z podstawowymi krokami, ale ponieważ mój mazurowy partner był bardzo cierpliwy i sam się nie mylił, jednego dnia nadrobiłam całą sobotę i na końcu zatańczyłam tę polkę. Z wdziękiem i gracją dębowej kłody, ale zatańczyłam! 

    Balowa fryzura - z przodu i z tyłu :D

    ENGLISH:The post tells about The Serenissima Wratislavia Ball in Wrocław led by Lieven Baert. I really enjoyed the dances which were a perfect amount and combination for me - not too short, not too complicated but still difficult enough to give this special, ballroom thrill.

     

    Najlepsza i najgorsza z epok / welniana suknia dzienna z lat 1860.

    $
    0
    0

    "Była to najlepsza i najgorsza z epok, wiek rozumu i wiek szaleństwa, czas wiary i czas zwątpienia, okres światła i okres mroków, wiosna pięknych nadziei i zima rozpaczy. Wszystko było przed nami i nic nie mieliśmy przed sobą. Dążyliśmy prosto w stronę nieba i kroczyliśmy prosto w kierunku odwrotnym."
    Charles Dickens, Opowieść o dwóch miastach (1859)







    Zdjęcia w osiedlu robotniczym Nikiszowiec w Katowicach
    Suknia dzienna z lat 1860., uczesanie, makijaż: Buduar Porcelany

    Get back in the kitchen! / 50TSz #2

    $
    0
    0

    Co prawda mój ulubiony czas na gotowanie (jesień, właściwie do końca grudnia) już dawno się skończył, jednak zabawa w szpej trwa w najlepsze i właśnie teraz zdecydowałam się pokazać jego drugą część - kuchenną.

    Brak odpowiednich naczyń przeszkadzał mi jeszcze zanim zaczęłam jeździć - bo podczas historycznego gotowania nie miałam wielu ogarniętych sprzętów do zdjęć xD I tak jakoś od czasu Waterloo zaczęłam kompletować historyczne naczynia. Mnóstwa rzeczy mi jeszcze brakuje, ale też cały czas się rozglądam za różnym rekobadziewiem i pewnie kolekcja będzie się powiększać :)


    1. Drewniaki

    Taki drewniany szpej jest chyba najbardziej popularny (i też najtańszy, he he). Kubek i łyżka nie są szczególnie odpowiednie historycznie, bo są gładkie. Ale to akurat naczynia tymczasowe - kubek mam już inny, a na sztućce ciągle poluję. Niemniej, kawa bez mleka z lekkim aromatem drewna pita na Balticu z tego kubka już na zawsze pozostanie w mojej pamięci :'D

    Miska jest lepsza, bo ręcznie dłubana w drewnie. Gdy Marylou kupowała je dla siebie i dla mnie i chciała wziąć zwykłe, gładkie, a sprzedawca dowiedział się, na co one mają być, od razu podał te drugie z uwagą, że "dla rycerzy" xD będą lepsze
     


    2. Kamionkowa miska z pokrywką

    Kupiłam ją na zeszłorocznym Austerlitz, mając w pamięci to, co działo się w Kutnie i Oporowie z zostawionym na noc w obozie jedzeniem [*] A wiecie, często jest tak, że oczy by jadły i trzeba część dobroci zostawić na potem. Tylko że następnego ranka smaczne kąski wyglądają zazwyczaj, jakby naprawdę miały 200 lat. Wtedy na pomoc powinna przyjść przykrywka, chroniąca jadło w nocy np. przed deszczem. Jeszcze nie próbowałam niczego z tej miski jeść, ale na najbliższą imprezę wezmę ją ze sobą i przetestuję :3


    4. Metalowy, posrebrzany kubek

    W sumie nie chciałam go kupować, bo niby miałam jeszcze tamten drewniany, ale sprzedawca na Kole dwa razy spuścił cenę, no i ten liść na rączce jest bardzo w moim stylu. Ostatecznie zostawiłam go jednak i gdy po jakimś czasie po raz drugi podeszłyśmy do stoiska, by kupić podobny kubek dla Marylou, sprzedawca zapytał, czy też biorę ten mój i podał (celowo lub przez pomyłkę) jeszcze niższą cenę, niż poprzednio. Stwierdziłam, że to musi być przeznaczenie i kupiłam go!Na wyjazdach sprawdził się bardzo dobrze, jego jedynym minusem jest to, że rączka nagrzewa się od gorącego napoju i trzeba ją czymś owijać (ergo: muszę sobie zrobić historyczną chustkę :P )


    5. Szkło

    Ze szkła najlepszy jest kielon - tzw. karczmiak kupiony na Kole. Bardzo go lubię i piję sobie często z niego w domu :3 (nie, nie % xD ) Natomiast już kilka razy żałowałam, że nie wzięłam go na bal, bo jednak jednakowe szklanki z piciem zawsze się mylą :P

    Mała karafka to szpej dziedziczony (znów prababcia, ale inna). Ma też szklany korek (dopasowany z jakiejś innej). Raczej nie będę jej zabierać na wyjazdy, bo bardzo trudno ją domyć w środku. 

    W domu również raczej zostanie pojemnik na musztardę (flakonik z łyżeczką). Kupiłam go na Kole z myślą o przechowywaniu w nim płynnego podkładu, ale to raczej nie byłoby higieniczne, poza tym podkład mógłby się wylać w podróży (ale spoko, już znalazłam lepszy sposób przechowywania podkładu na wyjazdach ;) ).

    Wysoka butelka tzw. krachla nie jest do końca historyczna, ze względu na korek (takie zamknięcie to dopiero lata 1870), ale na kocu piknikowym i tak wygląda lepiej, niż plastik, no i jest szczelna :)

    To zdjęcie można powiększyć, klikając w nie ;)

    Czego mi brakuje?

    Na pewno sztućców! Przydałby mi się porządny nóż z rogową rączką, no i metalowe widelec i łyżka - ale te trudno znaleźć takie, żeby pasowały wzorem do epoki. Marzy mi się też jakiś fajny dzbanek, porządna, historyczna filiżanka ze spodkiem i mały, własny kociołek, ale to już większy wydatek, więc pewnie dużo wody w rzece upłynie, nim kiedykolwiek stanę się jego posiadaczką ;)

    ENGLISH:The second post of 50 Shades of Historical Stuff challenge shows my tiny collection of kitchen stuff. It is really not much but I started collecting it short after Waterloo 200 ^^ And I still need to buy historical accurate cutlery :D

    Z muzycznego sztambucha: pastele i czerń

    $
    0
    0

    W życiu każdego melancholika bywają chwile lepsze i gorsze, pastelowe światło przenika bezbrzeżna czerń. Odwraca się wtedy od świata, oddając samotności.
    Ludzie z przełomu wieków XVIII i XIX tak właśnie oddalali się od towarzystwa, wyjeżdżali, zmieniali strój oraz imię, by pod pseudonimem podróżować w miejsca nieznane i obce, preferując odpowiednio romantyczne zakątki - z bujną naturą, symbolizującą dzikość i wielkość świata oraz zagubionymi w niej ruinami - odpowiadającymi stanowi ducha ich melancholijnej postaci.

    Dziś proponuję Wam muzyczną podróż w podobnym nastroju. Pastelowy kontratenor; nienasycona, miękka linia dźwięku, harmonijny brak gwałtownych kontrastów współgrają z charakterem jasnej melancholii takiej, jaką widzieli ją ludzie z początku XIX wieku. W moim zestawieniu królują barokowi Anglicy - John Dowland i Henry Purcell, a na koniec - pocieszający Bach. 

    Myślę, że te i podobne arie zapełniały karty sztambuchów i zeszytów muzycznych niejednej wielbicielki wzniosłych strof poetów jezior i Byrona, samotnych spacerów w miejsca dzikie i odosobnione oraz wszystkiego, co romantyczne.  

    Posłuchajcie:













    Pod umówionym jaworem / suknia z lat 1790.

    $
    0
    0





    "Już miesiąc zeszedł, psy się uśpiły,
    I coś tam klaszcze za borem.
    Pewnie mnie czeka mój Filon miły
    Pod umówionym jaworem.

    Nie będę sobie warkocz trefiła,
    Tylko włos zwiążę splątany;
    Bobym się bardziej jeszcze spóźniła,
    A mój tam tęskni kochany"

    Franciszek Karpiński, Laura i Filon (1780)

     









    Zdjęcia w Parku Ujazdowskim i w Łazienkach Królewskich w Warszawie
    Suknia z lat 1790., uczesanie, makijaż: Buduar Porcelany
    Fot. Maria Bystrowska, Katarzyna Janiszewska

    W złocistym świetle i kwitnącym sadzie / suknia spacerowa z lat 1860.

    $
    0
    0

    "Rozgrzane powietrze tańczyło ponad złocistą nieruchomością pól, kolejne gospodarstwa zostawały w tyle (...) każda mila nasuwała wspomnienia, które jak żywe stały w jej pamięci."
    "Minęli miejsce, gdzie ona i pan Lennox rysowali. Po białym, zwalonym przez burzę pniu sędziwego buku nie zostało ani śladu (...) Tam, gdzie dawniej rósł buk, widniał obecnie niewielki ogródek."
    "Przed wyjazdem Margaret zakradła się do ogrodu otaczającego plebanię i zerwała gałązkę kapryfolium. (...) Gdy wracała przez błonia okolica odzyskała swój dawny czar. Odgłosy codziennej krzątaniny brzmiały tu bardziej melodyjnie aniżeli gdziekolwiek indziej na świecie, światło zdawało się bardziej złociste, a życie spokojniejsze."

    Elizabeth Gaskell, Północ Południe (1854), tł. M. Moltzan-Małkowska











    Suknia spacerowa z lat 1860., uczesanie, makijaż: Buduar Porcelany
    Fot. Monika Kozień
    Viewing all 105 articles
    Browse latest View live